piątek, 17 października 2014

Kochani.

Zdaję sobie sprawę, że słowo "przepraszam" to zdecydowanie za mało, bo minął ponad rok, a na blogu cisza.. Ale po prostu moją jedyną i niezastąpioną pasją jest i będzie siatkówka, więc nie mam czasu na inne zajęcia, bo wszystko poświęcam jej. Do tego jestem w liceum, więc treningi i nauka zajmują mi cały wolny czas, a gdy już mam chwilę dla siebie to wykorzystuję ją na sen. Opowiadania to jednak nie jest moja działka, stwierdziłam, że nie umiem pisać, nie wychodzi mi to tak, jakbym chciała, żeby wychodziło. Mam trzy strony worda rozdziału 14, teoretycznie mogłabym coś jeszcze dopisać, ale po prostu widzę, że to już nie jest to, a mimo wszystko nie chce usuwać bloga. Jeśli chcecie, mogę opublikować to, co napisałam, ale podejrzewam, a nawet jestem pewna, że nie będziecie zadowoleni z tych bezsensownych zdań, które tam "nagrezmoliłam"
Co najważniejsze - jest mi bardzo głupio i wstyd, że nie pojawiło się tu nic przez bardzo długi okres czasu, a jedyne co mam " w zanadrzu " to 3 strony worda.
Wiem, że to nie wystarczy, ale chciałabym jeszcze raz ogromnie i szczerze przeprosić wszystkich tych, którzy mimo wszystko czytali/czytają mojego bloga. Dziękuję.
Shadii.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Kochani!
Wiem, że macie mi za złe to, że na blogu nic się nie pojawia, mam przez to ogromne wyrzuty sumienia, jednak moja wena po prostu mnie opuściła, a czasu jak nie było tak nie ma ;/. Nawet nie mam kiedy pomyśleć o nowej notce, przepraszam Was szczerze jeszcze raz.

Natomiast...
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, życzę Wam wszystkim wszystkiego, co najlepsze! Spełnienia marzeń, szczęścia, zdrowia, miłości i pomyślności, abyście te święta spędzili w miłej atmosferze pełnej ciepła, a nowy rok okazał się 10 razy lepszy niż ten. Życzę Wam także udanego sylwestra, abyście nie przesiedzieli go w domu, tylko bawili się ile sił starczy! 
Pozdrawiam Was gorąco i jeszcze raz: Wesołych Świąt!
Shadii :)).

poniedziałek, 14 października 2013

Miniaturka cz.1


„Nie to, że się użalam. No przestań. Chcę przekazać mój ból Ci na wersach”

W pewnym mieście urodziła się kiedyś brązowowłosa dziewczynka o pięknych, dużych, czekoladowych tęczówkach. Była oczkiem w głowie rodziców. Każdego zarażała swoim pięknym, perlistym śmiechem. Jej białe, równe ząbki ukazywały się cały czas, obdarzając szczęściem jej bliskich. Codziennie sprawiała, że na twarzy domowników pojawiał się szczery uśmiech. Dorastała w ciepłej, rodzinnej atmosferze, pełnej szczęścia i miłości. Z każdym kolejnym rokiem robiła się coraz piękniejsza. Podobno posiadała tak piękny głos, że dorównywać mógł aniołom. Wszyscy uwielbiali słuchać jak śpiewa. Była skrytą, skromną i bardzo wrażliwą osóbką, którą łatwo dało się zranić. Pamiętała każdą zadaną jej ranę, chociaż była bardzo młoda. Jej zaufania – straconego – nie można było odbudować. Miała dużo pasji i marzeń, które miały się już nigdy nie spełnić, bowiem jej dzieciństwo i beztroskie życie skończyło się w przeddzień jej jedenastych urodzin.

„To, kim się stajesz, chociaż nie ma znaczenia dla Ciebie, może być uciążliwe dla kogoś w Twoim otoczeniu.”
- Kochanie zejdź tu do nas! Dostałaś jakiś list. – krzyknęła pani Granger.
- Już idę mamo! – odpowiedziała z góry mała Hermiona, po czym jej rodzice usłyszeli ciche kroki i zbieganie po schodach. – Jestem! - Matka wyciągnęła dłoń z dziwnie zaklejoną kopertą podając ją brązowowłosej. Dziewczynka otworzyła ją, czytając kolejne linijki tekstu, napisanego własnoręcznie pięknym pismem. Z każdym przeczytanym wersem jej oczy stawały się coraz większe. Po ostatnim słowie list wypadł jej z ręki, a mała Hermiona wpatrywała się zszokowanym wzrokiem w rodziców. Nie poruszała się. Wystraszeni rodzice zapytawszy o to, co się stało, otrzymali dosyć dziwną odpowiedź.
- Jestem czarodziejką! – krzyknęła uradowana dziewczynka i zaczęła biegać po domu, ciesząc się niedawno odkrytym faktem. Jej rodzice, chociaż byli ludźmi ściśle trzymającymi się zasad, nie chcąc odbierać jej dziecięcej radości, nie wyprowadzali jej z błędu, że krasnoludki, wróżki i magia nie istnieją. Ojciec biorąc list do ręki, zagłębił się w ręcznie pisanym tekście. Po przeczytaniu nie dowierzał własnym oczom. Jednak po krótkiej wymianie zdań, razem z żoną doszli do wniosku, że to muszą być jakieś głupie żarty.

***

Wieczorem, gdy mała Hermionka smacznie spała w swoim łóżeczku, do drzwi Granger’ów zapukał niespodziewany gość. Stary człowiek w długiej, lekko niebieskawej szacie, z ogromnym czubatym kapeluszem na głowie i długą, siwą brodą stał na progu domu, uśmiechając się serdecznie do gospodarzy. Był wysokim mężczyzną, więc musiał się schylić, by wejść do mieszkania. Rodzice Hermiony byli zszokowani widokiem tak dziwnego człowieka, rodem z filmów fantasy. Witając się grzecznie z małżeństwem udał się do salonu, by usiąść na miękkiej, dużej, ciemnoczerwonej kanapie.
- Przepraszam, to pytanie może zabrzmieć chamsko, ale może nam pan powiedzieć kim jest i czego tu szuka? – powiedział zdziwiony, a zarazem nieco zirytowany Jake.
 - Ależ oczywiście, już wszystko wyjaśniam. – odrzekł spokojnym głosem Dumbledore i przeszedł do wyjaśniania państwu Granger celu jego wizyty. – Otóż, tak jak pewnie wiecie z listu, który przeczytaliście, wasza córka - Hermiona Granger - jest czarownicą. W związku z tym pragnę, by została przeniesiona do naszej szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jest to, jak sama nazwa wskazuje, szkoła dla czarodziejów. Przebywa tam młodzież różnego pochodzenia. Są czarodzieje czystej krwi, przeważnie z wielopokoleniowych rodów, którzy nie mieli w swojej rodzinie żadnego mugola. – słysząc to słowo, małżeństwo zrobiło wielkie oczy, zastanawiając się co ono może oznaczać. Dumbledore widząc ich zdziwienie, pospieszył z tłumaczeniem. – Mugol to osoba niemagiczna, nie posiadająca żadnych zdolności czarodziejskich. Mugol to ktoś taki jak pan, czy pani – tu wskazał głową na rodziców Hermiony. – Oczywiście nie jest to w żadnym stopniu obraźliwe określenie. Wracając do tematu. Istnieją również czarodzieje półkrwi, to znaczy, że matka lub ojciec takiego dziecka jest pochodzenia mugolskiego. Jako trzeci i ostatni, mamy przykład dzieci takich jak Hermiona. Jest ona czarownicą, jednak w jej żyłach płynie mugolska krew, ponieważ państwo są istotami niemagicznymi. Hogwart znajduje się w odległej części Szkocji, do której można się dostać przez peron 9 3/4na dworcu Kings Cross. W naszej szkole Hermiona będzie uczyła się przez siedem lat. O podziale na domy i potrzebnych jej materiałach dowie się z listu, który zostanie dostarczony sową. Tak kontaktują się ze sobą czarodzieje. Jeśli mają państwo jakieś pytania, oczywiście chętnie na nie odpowiem.
- Może nam pan jakoś udowodnić fakt, że magia istnieje? – niegrzecznie zapytał pan Granger.
- Ależ oczywiście – odpowiedział uradowany Albus i zaprezentował małżeństwu zaklęcie „Reparo” na połamanym już od jakiegoś czasu fotelu. Państwo Granger milczeli, wpatrując się w dopiero co naprawiony fotel, będąc z każdą kolejną sekundą w jeszcze większym szoku.
Szczerze brzydzili się tego człowieka, a myśl o tym, że ich córka może mieć jakikolwiek związek z magią sprawiała, że wpadali w furię. Resztkami spokoju i wpajanych im od dziecka dobrych manier, wyprosili profesora Dumbledore’a z domu.
- Co to miało znaczyć?
- Nie mogę w to uwierzyć… A więc to prawda… - wymieniali ze sobą negatywne zdania na temat minionej sytuacji.
- Przez tyle czasu, jedenaście lat, wychowywaliśmy jakąś… czarownicę? Dobrze, że nie trafił nam się jakiś wampir, czy wilkołak, bo by nas jeszcze pozagryzała.
- Nasza kochana córcia…
- Ja już nie mam córki. – odpowiedział twardo pan Granger udając się do sypialni.
Oboje byli ludźmi twardo trzymającymi się zasad. Lubili gdy zachowana była dyscyplina i porządek. Nie znosili zamieszania i rzeczy abstrakcyjnych. Wszystko, co nie zgadzało się z ich poglądami i zasadami, których przestrzegali od dziecka, było natychmiastowo odrzucane. Potrafili zrezygnować nawet z najważniejszych dla nich rzeczy, byleby nie splamić swojej reputacji, czymkolwiek, co odbiegałoby, nawet w najmniejszym stopniu, od normalności. Do ich czarnej listy została dopisana również magia. Brzydzili się wszystkich i wszystkiego co związane było właśnie z nią. Świat magiczny według nich nie miał prawa istnieć. To zmyślona bajka dla dzieci i tyle. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, położyli się spać, nieświadomi bólu, jaki sprawią swojej córce postępując zgodnie ze swoim etosem.

***
Drobną dziewczynkę obudziły promienie słoneczne, przedzierające się przez jasnoniebieskie firanki. Była połowa sierpnia, a słońce od kilku dni ciągle gościło na bezchmurnym niebie. Uradowana tak piękną pogodą i faktem, że w końcu nastał tak długo wyczekiwany przez nią dzień, wyskoczyła z łóżka i czym prędzej pobiegła do łazienki. Umywszy ząbki i ubrawszy się w lekką i zwiewną sukieneczkę przed kolanka, zeszła na dół do kuchni przyzwyczajona, że czeka na nią jej ulubiona jajecznica ze szczypiorkiem. Zdziwił ją fakt, że nie poczuła żadnego zapachu, ani jajecznicy, ani świeżo parzonej kawy, którą rodzice pili codziennie rano. Lekko zaniepokojona weszła do kuchni, jednak jej rodzicieli tam nie było. Myśląc, że jeszcze śpią, pobiegła na górę do ich sypialni. Otworzywszy cichutko drzwi, ze strachem spostrzegła, że nikogo tam nie ma, a wszystkie szuflady są otwarte i doszczętnie opróżnione z ubrań. Otwierając szafę, ujrzała tę samą, przerażającą pustkę. Jej rodzice wyjechali… Wyjechali bez niej…

Do Czytelników.


Hej moi Kochani... jeśli jeszcze ktokolwiek tu w ogóle jest... Wiem, że przerwa jest ogromna, ale nie myślcie, że opuściłam bloga! Po prostu to, co się teraz stało w życiu bohaterów jest trudne zarówno dla nich, jak i dla mnie. Dość ciężko jest to opisać, tym bardziej, że - przyznam szczerze - moja wizja tego ostatniego wydarzenia, kończyła się właśnie na próbie uratowania życia Blaise'a i teraz muszę zrobić porządną burzę mózgów i wymyślić coś naprawdę dobrego. Podejrzewam, że w takiej samej sytuacji jest teraz Cave, więc na nią nie naciskam :). Postaram się Wam wynagrodzić to oczekiwanie, kto wie, może za jakiś czas pojawi się tu kilkuczęściowa miniaturka? Nie wykluczam tego :). Proszę Was o jeszcze trochę cierpliwości - jest mi naprawdę głupio i źle z tym, że musicie tyle czekać.
Pozdrawiam i przepraszam,
Shadii.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 13

Profesor Dumbledore siedział w swoim gabinecie przeglądając Proroka Codziennego, gdy do jego uszu dotarł dźwięk otwieranych z łoskotem drzwi. Podnosząc wzrok zobaczył przerażonego i wściekłego zarazem Ślizgona, który starał się złapać oddech.
- Co się stało, Dra… - nie dane mu było dokończyć, ponieważ chłopak nie patrząc nawet na nauczyciela, zaczął tłumaczyć.
- Profesorze Dumbledore, potrzebujemy pomocy. Blaise potrzebuje! – po czym w skrócie opowiedział wydarzenia, które miały miejsce kilka minut temu. Dyrektor nie czekając dłużej zabrał swoją różdżkę i wysłał patronusa, najprawdopodobniej do Św. Munga, z prośbą o pomoc. Następnie wraz z uczniem aportował się na miejsce wypadku.
******

- Blaise! BLAISE! Pozwólcie mi przy nim być! Pozwólcie, błagam… Blaise! - krzyczała Ginny, która siłą była odciągana od chłopaka.
- Panno Weasley proszę się odsunąć, to mu naprawdę nie pomoże – powiedział spokojnym tonem Dumbledore.
- Ale on będzie żył! Będzie żył, prawda? – Ginny osłabionym już głosem, próbowała jeszcze choć trochę podtrzymać ten mały płomyczek nadziei i wiary w to, że tak ważny dla niej chłopak obudzi się zdrowy i cały.
- Tego nie możemy obiecać, ale zrobimy wszystko co w naszej mocy, by chłopak przeżył i odzyskał siły. – odpowiedział dziewczynie jeden z ratowników.
- Zawsze tak mówicie! Nie potrzebuję waszych fałszywych zapewnień! Chcę znać prawdę! Tylko prawdę!
- Proszę się uspokoić, panienko Weasley. Wiemy co pani teraz przeżywa. Prawda jest taka, że są małe szanse, by chłopak przeżył.
- No to na co jeszcze czekacie?! Ratujcie go! Ratujcie, błagam… - Ginny stopniowo ściszała ton swojego głosu tak, że ostatnie wyrazy wypowiedziała niemal szeptem. Miała wrażenie, że znajduje się w jakimś potwornym horrorze, z którego nie mogła się wybudzić.
Dumbledore zmierzył załamaną dziewczynę krótkim, choć pełnym troski i współczucia wzrokiem i aportował się razem z ekipą ze św. Munga oraz nieprzytomnym Blaise’m do szpitala. Ginny zalewając się łzami uklęknęła na mokrej ziemi, zakrywając twarz dłońmi. To jeszcze do niej nie docierało. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, że to naprawdę się działo. Chciała znów zobaczyć tego roześmianego chłopaka, który na każdym kroku znajdował szczęście. Ciesząc się każdą chwilą zarażał optymizmem najbliższych. Ten sam młody chłopak leżał teraz gdzieś w św. Mungu, walcząc o życie. Ginny przeklinała się za swoją głupotę. Czemu ona mu nie wybaczyła? Teraz już może nie mieć na to szansy…
- Ginny, Ginny chodź. Wynośmy się stąd. – powiedziała Hermiona, siląc się na spokój i podniosła przyjaciółkę z ziemi, przytulając ją mocno do siebie.
- A co jeśli on… jeśli on… - rudowłosa istotka z powrotem zalała się łzami, wtulając się w ramię przyjaciółki. Nagle jej życie straciło sens. Czuła się tak, jakby ktoś oderwał jej kawałek serca. Tak ciężko było czekać na wyrok, który usłyszy się na temat ukochanej osoby. Ale trzeba było czekać. Pozostała jedynie nadzieja.
******

Razem z Malfoyem przenieśli się do murów ich ukochanego zamku, jednakże już nie w tym samym składzie, w którym stąd wyruszali. Cholernie brakowało im Blaise’a. Wszyscy razem i każdy z osobna odczuwał nieopisany smutek. Tego nie dało się ubrać w słowa.
Weszli do zamku. Na ich nieszczęście trafili na przerwę między zajęciami. Wszystkie spojrzenia uczniów skierowały się ku nim.
Dwie Gryfonki zalane łzami i wspierające się wzajemnie oraz Ślizgon z nieobecnym, pustym wzrokiem. Cała trójka wymazana w błocie i krwi. Krwi ich najlepszego przyjaciela.
Nie zwracając uwagi na pozostałych, podążyli przed siebie do swoich prywatnych dormitoriów, odprowadzani zdziwionym i zszokowanym wzrokiem kilkudziesięciu uczniów, trwających nieruchomo w przerażeniu i trwodze, i czekających na jakiekolwiek wyjaśnienia. Przy schodach kończących ich wspólną drogę Draco popatrzył się chwilę w orzechowe oczy przygnębionej brązowowłosej. Dziewczyna dostrzegła w jego tęczówkach coś na kształt… współczucia? Tak, to było współczucie. Współczucie wymieszane z ogromnym bólem, cierpieniem i strachem. Dopiero teraz Gryfonka odkryła, że nawet taki zimny drań jak Malfoy, posiada uczucia. W tej chwili chłopak nie potrafił nawet przywdziać swojej maski obojętności. Za bardzo poraziła go przerażająca wizja, że jego przyjaciel…
******

Podczas gdy pozostali uczniowie spędzali swój czas na zajęciach, Hermiona siedziała na podłodze pod drzwiami, popijając jej ulubioną, gorącą herbatę oraz wbijając wzrok w małą osóbkę śpiącą na łóżku. Ginny spała niespokojnie, wypowiadając raz po raz imię Zabiniego. Na jej twarzy widniały wyraźne ślady łez, wylanych z powodu bezsilności i strachu. Zmarszczka na jej czole sygnalizowała, że nawet przez sen, dziewczyny nie opuszczały obawy i coraz to nowsze, czarne scenariusze.
Brązowowłosa postrzegała siebie jako silną osobę. Nawet teraz, po tak straszliwym wypadku, jakoś sobie radziła. To nie było tak, że w ogóle nie przejmowała się stanem zdrowia chłopaka. Przejmowała się i to bardzo. Płakała rzewnie codziennie, nawet wbrew sobie. Nie mogła pozostać obojętną po takiej sytuacji, ale nie zamknęła się w sobie tak, jak zrobiła to Ginny. Bała się o nią. Bała się, że dziewczyna nie da rady się po tym wszystkim pozbierać, tym bardziej, że zobaczyła to na własne oczy. Na samo wspomnienie tych drastycznych i przerażających chwil, po plecach Hermiony przeszły nieprzyjemne dreszcze. Rozmyślając tak o tym, jej powieki stały się ciężkie, a oczy powoli się zamykały. Po chwili zasnęła, a kubek z herbatą wypadł jej z ręki, wylewając całą swoją zawartość na panele w dormitorium.
******

Po wejściu do dormitorium od razu udał się w stronę barku z alkoholem wybierając ten najmocniejszy, po czym usiadł na łóżku i prosto z butelki pociągnął kilka dużych łyków. Jego myśli zajmował teraz tylko jeden obraz. Obraz jego przyjaciela niknącego w ciemnych odmętach oceanu, razem z czarnym potworem, maszyną do zabijania. Po raz pierwszy w życiu blondyn miał wyrzuty sumienia. Gdyby nie zgodził się na opuszczenie zajęć, może zdołałby zatrzymać Blaise’a. Co go podkusiło do tego, by przystać na propozycję czarnoskórego? Nie chciał o tym myśleć, jednak nie potrafił odgonić się od najczarniejszych scenariuszy. Wiedział, że nie może aportować się do św. Munga. Pozostało mu tylko czekać i trwać w niepewności, mając cichą nadzieję, że jego przyjaciel wróci. Wróci i dalej będzie tym niepoprawnym optymistą, którego blondyn tak cenił.
Po godzinie spoczywania w jednej pozycji, zaczął odczuwać zmęczenie. Butelka była już pusta, ale Draco nawet po takiej dawce alkoholu nie potrafił wrócić do siebie. Dopiero teraz zrozumiał kim był dla niego Blaise. Był pierwszym i jedynym przyjacielem, który wytrzymał z nim tyle lat. Znali się od dziecka. Chłopak pamiętał liczne sytuacje, w których z powodu jego charakteru był nielubiany i odtrącany przez inne dzieci. Tylko jeden chłopiec potrafił bawić się w jego towarzystwie. Razem śmiali się i broili ile tylko się dało. To właśnie on - mały, zawsze uśmiechnięty i wesoły chłopiec - dawał Draconowi szczęście. To nie sterty prezentów i usługiwanie sprawiały, że blondyn był szczęśliwy, tylko wielkie serce jego przyjaciela, oddane mu wiernie, bezinteresownie i w całości. Tym przyjacielem był nie kto inny, jak Blaise Zabini, spoczywający teraz gdzieś na szpitalnym łóżku i walczący o życie. Tyle razem przetrwali… Ślizgon nie chciał stracić przyjaciela. Nie chciał by tak mądry i ceniony chłopak odszedł. Pragnął, choć przez chwilę jeszcze pośmiać się tak jak dawniej, kiedy nie mieli żadnych problemów. Teraz nawet nie mógł przeprosić go za to, jaki był wobec niego. Łzy bezradności mimowolnie spływały mu po policzkach. Musiał przyznać przed samym sobą, że wcale nie był taki, za jakiego go uważali. Nie był tym zimnym draniem bez uczuć. Tylko na co dzień zamieniał się w takiego, przywdziewając maskę obojętności. Prawdą było, że wiedział co to miłość, przyjaźń, czy współczucie. Doświadczył tego dzięki swojej matce i przyjacielowi. A to ostatnie uczucie pojawiło się w jego życiu niedawno. Przez chwilę nawet nie wiedział skąd i jak, ale potem przypomniał sobie kto był tym dawcą. To Hermiona nauczyła go współczuć. To przy niej i dzięki niej zmienił się, przypominając sobie jak to jest być wrażliwym na cierpienie innych. Oczywiście ta zmiana nie była gwałtowna i wielka. Przebiegała stopniowo i po głębszym poznaniu dało się ją zauważyć. Mimo, że odpowiadało mu życie wiecznie opanowanego i zimnego arystokraty, który potrafi zniszczyć każdego, kto stanie mu na drodze, to przy matce i Zabinim starał się być sobą. Nie wychodziło mu to jednak, kiedy miał do czynienia z orzechowooką Gryfonką. Były sytuacje, w których chciał jej pokazać i udowodnić, że się zmienił, ale zawsze coś nie szło zgodnie z planem i całe starania kończyły się jedną, wielką awanturą. Szczerze bał się jej reakcji. Nie chciał się przed nią otworzyć, bo bał się odtrącenia. Doskonale wiedział, że to była tylko i wyłącznie jego wina, że tak wyglądała teraz sytuacja pomiędzy nimi. To tylko i wyłącznie przez niego tak się kłócili. I nawet jeśli chciał to zmienić, to na razie nie potrafił. Potrzebował jeszcze czasu, by całkowicie zaufać Hermionie. Nie chciał robić niczego ani wbrew jej, ani wbrew sobie. Postanowił, że gdy tylko będzie gotowy, da jej znać. Pokaże jak się zmienił i przekaże jej jasno do wiadomości, że to tylko i wyłącznie jej zasługa.

******

– Szybko! – wołał pewien rosły mężczyzna, biegnący przez jeden z zatłoczonych korytarzy szpitala św. Munga. – Szybko! – zawołał ponownie do podążającego za nim tłumu uzdrowicieli. Przed sobą widział już zbiegowisko osób w zielonych fartuchach nad zakrwawionym szpitalnym łóżkiem. Zacisnął zęby i przyspieszył tempo. Po chwili całą grupą znaleźli się przy ledwo żywym, czarnoskórym chłopaku.
– Blaise Zabini – podpowiedziała mu gorączkowo jedna ze stażystek. – Wyścig Śmierci.
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem. Taki młody, a pcha się w ramiona śmierci… Zacisnął pięści, jakby z daleka słysząc szpitalny gwar i zamieszanie. W tej samej chwili ktoś pochylił się nad jego uchem i szepnął jadowicie:
– Już kiedyś mieliśmy podobny przypadek. Pamiętasz?
Pamiętał, aż za dobrze. Pacjent zmarł.
– Tym razem także życzę ci POWODZENIA.
Nawet nie spojrzał na mówcę.
– Doktorze Stephenson! Trzeba go ratować! – krzyknęła do niego ruda stażystka. Widać było, że bardzo przejęła się stanem chłopaka. Stephenson nagle otrząsnął się z transu i doskoczył do łóżka. Szybko otaksował wzrokiem Zabiniego i wydał rozkazy, nawet na moment się nie krzywiąc.
– Rickin, idź do magazynu i przynieś torbę z eliksirami I stopnia. Wilkinson, leć przygotować salę operacyjną. Weź ze sobą Smitha. W tempie! – warknął na uzdrowicieli. – Jones, biegnij po przybory operacyjne!
Ponownie spojrzał na łóżko. Stan pacjenta coraz bardziej się pogarszał. Oderwana noga wyglądała obrzydliwie. Nic dziwnego, że nikt nie zawieszał dłużej wzroku na chłopaku. Przeniósł spojrzenie wyżej, na ową stażystkę. Była bliska płaczu, ale dzielnie się trzymała. Doktor uchwycił jej wzrok i skinął głową. Natychmiast oboje ruszyli do wezgłowia łóżka i złapali za poręcze.
– Trzy, dwa, jeden – liczył doktor. – ZERO!
Obydwoje wystartowali, ciągnąc pomiędzy sobą nieprzytomnego Blaise’a. Doktor odwrócił się i dał znak pozostałym uzdrowicielom. W jednej chwili pobiegli za nim, a nawet paru ich dogoniło i pomogło przetransportować chłopaka na łóżko.
Wbiegli do sali operacyjnej, przygotowywanej przez Wilkinsona i Smitha. Doktor rozejrzał się błyskawicznie i krzyknął rozeźlony:
– Co to ma być?!
Sala była jeszcze niesprzątnięta po poprzedniej operacji.
– Jaja sobie robicie?! – wrzasnął wściekły, jednak zaraz zaczął trzeźwo myśleć: – Nie mamy ani chwili do stracenia. Operujemy w sali X. Z gardeł uzdrowicieli wyrwały się zduszone okrzyki. Bali się tego pomieszczenia.
– Ale… Ale panie ordynatorze… – wyjąkała przerażona brunetka. Doktor nawet na nią nie spojrzał. – Ta sala…
– Wiem, co z tą salą! – odwrócił się do niej nagle, wpadając w stan furii. – NIE MOŻEMY GO TEŻ STRACIĆ!
Złapał za łóżko, a z drugiej strony zaraz doskoczyła stażystka. W ekspresowym tempie przenieśli się do nieużywanej sali X.
Ustawili łóżko na środku pomieszczenia. Dyrektor, jako, że był fascynatem mugoli, kazał zakupić do szpitala mugolskie aparatury. Podwładni nie byli przekonani do tego pomysłu, starając się ich nie używać, jednak ordynatorowi w tej chwili wydawało się to konieczne. Gdy podłączał różne rurki do ciała chłopaka, uprzednio zdejmując z niego zakrwawione i poszarpane ubranie, do sali wbiegł doktor Rickin, niosący eliksiry. Stephenson odetchnął z ulgą. Nagle popatrzył na uzdrowicieli.
– No i co tak stoicie? Pomóżcie mi!
Dwóch uzdrowicieli zajęło się odkażaniem rany. Trzech kolejnych ustawiło łóżko bliżej aparatury. Do Sali wpadł uzdrowiciel Jones, ciągnący ze sobą dużą walizkę z przyborami. Postawił ją przy łóżku i otworzył. Wewnątrz były najróżniejsze przedmioty – od kilku rodzajów różdżek leczniczych, poprzez noże chirurgiczne i skalpele, do maseczek i fartuchów dla uzdrowicieli. Ordynator chwycił pierwszą różdżkę zatytułowaną „Na rany otwarte”. Wrzasnął na paru kolejnych lekarzy. W Sali zapalono dodatkowe lampy i rozpoczęto operację. Wszędzie słychać było niespokojne oddechy, szczęk metalowych narzędzi, a gdzieś w oddali odgłosy stawianych kroków. Ordynator musiał co jakiś czas prosić pielęgniarkę, by przetarła mu twarz ręcznikiem, ponieważ szybko ściekający ze zdenerwowania pot zasłaniał mu pole widzenia. Nie mógł stracić tego chłopaka, nie mógł ponownie zhańbić swojego zawodu… Serce zaczęło mu szybciej bić, gdy spojrzał na ekran jednego z urządzeń. Przeniósł wzrok na pacjenta i w tej chwili czas dla niego stanął. Zauważyła to ruda stażystka, podająca uzdrowicielowi potrzebne narzędzia. Spojrzała twardo na doktora, dając mu do zrozumienia, by działał. Była tu nowa, jednak o historii poprzedniego pacjenta z Wyścigu Śmierci wiedzieli chyba wszyscy. Straszono ich tym przypadkiem.
Doktor odetchnął głęboko i powrócił do zabiegu. Niestety inni uzdrowiciele również zdołali zauważyć drastycznie pogarszający się stan chłopaka. Rozległy się ciche szlochy i wyrazy niedowierzania.
– Dość! –  warknął głośno, czując, że musi ich wesprzeć. –  Do roboty, już! Nie stracimy go!
– Nie stracimy… –  Rozległo się echem po cichym pomieszczeniu.
Każdy uzdrowiciel powrócił do wykonywanych zajęć, lecz nie dało się nie wyczuć napiętej atmosfery. Również czynności lekarzy były wykonywane bardziej nerwowo, co mogło jedynie zaszkodzić pacjentowi. Doktor co rusz spoglądał na kardiograf. Wykres, tworzony na podstawie bicia serca, ukazywał prawie ciągłą linię. Otarł swoje czoło z potu, wyrywając pielęgniarce ściereczkę. Widząc, że dotychczasowe działania nie miały zbytniego sensu, wymówił grobowym tonem:
– Rozpoczynamy defibrylację.
Starał się nie okazywać jakichkolwiek emocji. Na sali powstało spore zamieszanie. Doktor Jones poleciał po defibrylatory. Podał je ordynatorowi. Stephenson przyłożył je do klatki piersiowej chłopaka. Chwilę później jego ciałem wstrząsnął prąd. Uzdrowiciel powtórzył czynność kilka razy, jednak nie przynosiła żadnych efektów. Postarał się zachować otwarty umysł. Ponownie spojrzał na kardiograf i usłyszał tylko ciągłe piknięcie. Serce chłopaka przestało bić. Nie, to niemożliwe…
Powiódł wzrokiem po reszcie uzdrowicieli, teraz stojących w pewnym oddaleniu od zmarłego.
Nie, nie, nie…
Jeszcze raz uruchomił defibrylatory. To nie mogło się tak skończyć…
Poczuł, jak ktoś chwyta go za ramiona i odciąga od zmarłego pacjenta. Spojrzał w oczy stażystce. Dojrzał w nich jedynie współczucie i pewnego rodzaju szok. Jeszcze nie spotkała się ze śmiercią pacjentów. Przeniósł wzrok na martwego chłopaka. Blaise Zabini. Taki młody…
– Stwierdzam zgon – powiedział głośno, starannie ukrywając wszelkie emocje, jakby sam siebie chciał przekonać o śmierci pacjenta – o…
– O 13.13 – jęknęła stażystka, spojrzawszy na zegarek. Nie powstrzymywała już łez.
Dzisiaj po raz drugi koszmar stał się rzeczywistością.

________________________________________________

Witajcie kochani! Po kolejnej długiej przerwie.. ale sami rozumiecie, są wakacje, a ja praktycznie w ogóle nie siedzę w domu. Cały czas jestem na wyjazdach. Ale w między czasie udało mi się napisać dla Was trzynasty już rozdział! Mały haczyk ukryty jest w tym, że rozdział napisany jest razem z Mionką, znaną Wam teraz jako Cave Inimicum z tego oto bloga : http://dramione-historia.blogspot.com/
Zapraszam na niego serdecznie, bo dziewczyna ma prawdziwy talent i wspaniałe pomysły, chociaż jest jeszcze młodziutka! ( Mionuś nie obraź się za to XD )
Także tak, w rozdziale gościnnie swój ślad zostawiła Cave i uważam, że należą jej się ogromne gratulacje, brawa i pochwały za ten trud, jaki włożyła w napisanie tego fragmentu. Rozdział późno, ponieważ z powodu wyjazdu zarówno mojego jak i Cave, nie byłyśmy w kontakcie i dopiero teraz, gdy obie wróciłyśmy do domu, mogłyśmy skleić nasz rozdział.

Dedykacja dla: 
* kochanej Bety Dominiki, za jej kochaną osobę - buziaki! <3
* mojej wariatki Madeline, za nasze śmiechowe rozmowy na gg.:D:D Nie raz mi już humor poprawiłaś kochana! 
* Eve rosee za jej genialne i motywujące komentarze - również buziaki. ;*
* no i oczywiście kochanej Mionce, teraz już Cave Inimicum, za całokształt wariatko!

Przepraszam że się tak rozpisałam, zachęcam do komentowania i przewidywania co wydarzy się w następnym rozdziale. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłych wakacji! Wykorzystajcie je w pełni, bo już niestety się kończą :C
Wasza Shadii. :))

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 12

- Ja… - dziewczyna już powoli miękła, gdy nagle zreflektowała się i powiedziała szybko - A jaką mam pewność, że to się więcej nie zdarzy? Jaką mam pewność, że idąc korytarzem nie spotkam ciebie i w gratisie, wtulającej się do ciebie dziewczyny? Nie mam żadnej pewności Blaise… Zresztą, zobacz, przecież to śmieszne. Wczoraj tak dobrze nam było w swoim towarzystwie, mieliśmy tyle tematów, cieszyliśmy się i żartowaliśmy… Moim zdaniem to nie była zwykła przyjacielska pogawędka, a ty już następnego dnia przytulasz się do innej. Dlaczego każesz mi to znosić Blaise? – Ginny była coraz bardziej roztrzęsiona, a z kolei chłopak nie wiedział co ma powiedzieć. Przyszedł tu do niej, przeprosił ją, ułożył nawet wierszyk! Nigdy dla żadnej dziewczyny nie podjął choćby najmniejszego wysiłku, a ona go jeszcze odrzuca… Już chciał się stamtąd zabrać ze słowami „nie to nie”, ale coś nie pozwoliło mu tego powiedzieć. Zdołał wydusić z siebie tylko jedno, marne zdanie.
- Jak sobie to wszystko przemyślisz na spokojnie, to daj znać. – Po czym odwrócił się i odszedł. Dziewczyna zamknąwszy za nim drzwi, zsunęła się po nich i siadając na ciemnych panelach, pogrążyła się w myślach.

******

Hermiona dzisiejszy wieczór postanowiła spędzić z jej najlepszym przyjacielem. Poszła pod prysznic, po czym ubrała się w wygodne ciuchy, zrobiła lekki makijaż i popryskała perfumami. Następnie sięgnęła do szafy, na której dnie stała butelka ulubionego alkoholu Harry’ego. Istniały dwa powody, dla których uwielbiał ten napój. Po pierwsze: wyśmienity smak. Gryfonka pamiętała jak bardzo Zielonooki zachwalał owy płyn, po pierwszym spróbowaniu go. Po drugie: butelka. Szklane naczynie, w którym znajdował się alkohol było zaczarowane przez jego stwórców tak, by napełniało się samodzielnie przez kilka godzin. Nic więc dziwnego, że Harry obrał sobie za ulubiony trunek właśnie ten napój. Zaopatrzyła się również w dwa talerze pysznych kanapek, przyniesionych przed chwilą przez znajomego jej skrzata. Biorąc butelkę pod pachę, a oba talerze w dwie ręce, otworzyła łokciem drzwi, wychodząc na korytarz. Z zamknięciem ich miała już większy problem. A że nie lubiła używać magii do zwykłych, codziennych czynności, odstawiła talerze na podłogę, po czym zamknęła drzwi zabezpieczając je zaklęciem. Zabierając dwa, zielone przedmioty z podłogi, podążyła do Pokoju Wspólnego Gryfonów, uważając, by nikt jej nie zobaczył. Na jej szczęście nikogo po drodze nie spotkała, a Harry siedział jako jedyny w pomieszczeniu, na starym fotelu w barwach Gryffindoru, przed kominkiem. Hermiona nie spodziewała się niczego innego. Ze względu na chwilowe przejaśnienia, większość uczniów spędzała czas wolny na podwórku, rozkoszując się urokami ciepłej jesieni.
- Cześć Harry – powiedziała łagodnie, sprowadzając przy tym chłopaka na ziemię.
- Ooo, witaj Hermiono. Dawno cię tu nie było – odparł lekko zaskoczony. Wstał z fotela podchodząc do dziewczyny i zabrał z jej rąk dwa, zapełnione po krawędzie kanapkami, talerze. Odłożywszy je na stolik, zwrócił się ponownie do Gryfonki.
- Coś się stało?
- Nie, skąd… Przyszłam, bo zdałam sobie sprawę, że ostatnimi czasy zaniedbałam naszą przyjaźń, Harry. Niby wszystko jest jak dawniej, ale jednak coś się zmieniło, a nie chciałabym żeby to, co budowaliśmy przez tyle lat, nagle się rozpadło – odpowiedziała obszernie, po czym spojrzała na chłopaka z lekkim uśmiechem.
- Nigdy nie pozwoliłbym na to, by nasza przyjaźń chociażby trochę podupadła, więc nie masz się co martwić, Miona. Ooo! Widzę, że ktoś tu pamiętał o moim zapotrzebowaniu co do napoi. – Hermiona zaśmiała się krótko, ale szczerze.
- No pewnie, że tak. Ze mną nie zginiesz, przyjacielu. – Wyszczerzyła się do niego, po czym odłożyła butelkę na stolik, obok talerzy z kanapkami i wyczarowała dwie szklanki, napełniając je przezroczystym płynem. Chłopak uniósł swoją szklankę do góry, po czym powiedział:
- No to za przyjaźń!
- Za przyjaźń! – Odpowiedziała Hermiona, po czym energicznie stuknęli się szkłem tak, że jego zawartość prawie się rozlała. Oboje zaśmiali się, po czym wypili procentową ciecz do dna. Zachowała się tu pewna proporcjonalność, bowiem im więcej kanapek pochłaniali, tym mniej alkoholu pozostawało w butelce. Godziny mijały, a im nadal nie brakowało tematów do rozmowy. Harry opowiedział jej o Pansy, na co Hermiona odpowiedziała przychylnym gestem, poprzez poklepanie przyjaciela po ramieniu, natomiast ona sama postanowiła wyjawić to, co do tej pory przed nim ukrywała. Zwierzając się tak ze swoich własnych problemów, przeżyć lub szczęścia, które ich ostatnio spotkało, nieświadomie sprawili, że ten przyjacielski węzeł, który ich połączył dobrych kilka lat temu zacieśnił się jeszcze bardziej. Oczywiście na ich korzyść.
Wszyscy Gryfoni już dawno zdążyli wrócić do swoich dormitoriów, łącznie z Ronem, który nie zaszczycił nawet spojrzeniem dwójki szczęśliwych przyjaciół.
Niestety, dobre chwile nigdy nie trwają długo. Alkohol się skończył, kanapki zostały zjedzone, a na zegarze wybiła północ, więc wypadało już Hermionie wrócić do siebie. Miała o tyle dobrze, że jednym z przywilejów Prefekta Naczelnego była możliwość przebywania poza dormitorium do dowolnej godziny.
- No. My tu gadu-gadu, a pościel stygnie. Do jutra, Harry - powiedziała wstając.
- No tak. Zapomniałem. Oczywiście, że do jutra. Spotkamy się na śniadaniu. Dobranoc Miona. – Chłopak również wstał, po czym przytulił na pożegnanie Gryfonkę i odprowadził ją do drzwi. Następnie „sprzątając” pozostawione przez nich puste talerze, butelkę i szklanki udał się do dormitorium na zasłużony spoczynek.

******

Poniedziałek. Dzień tak bardzo znienawidzony przez uczniów szkoły Hogwartu. Chociaż magiczny, to i tak sprawiający najmniej przyjemności. Każdy, co do jednego Hogwartczyka, przychodził wtedy na lekcje w stanie niemal krytycznym. Bolące głowy, obolałe mięśnie, wykończony nieprzespanym weekendem organizm. To wszystko dawało o sobie znać właśnie w ten dzień.
W głowie pewnego Ślizgona, który z powodu braku humoru nie miał ochoty tracić swojego cennego czasu na, według niego, niepotrzebne zajęcia, rozkwitł pewien bardzo dziwny, choć oryginalny pomysł spędzenia tego popołudnia. Wszedłszy więc do dormitorium jego najlepszego przyjaciela, rozsiadł się wygodnie na łóżku i poczekał, aż ów jaśnie pan wyjdzie z łazienki, w której nawiasem mówiąc siedział już od co najmniej trzydziestu minut. Jednak Diabłu nie dane było czekać długo, bowiem po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Smok. Okryty był tylko czerwonym, puchowym ręcznikiem, który urokliwie kontrastował z jego jasną karnacją. Zdziwiony przybyciem nieoczekiwanego gościa, zatrzymał się opierając o framugę drzwi, z charakterystycznie podniesioną do góry prawą brwią.
- Mogę wiedzieć czemu nawiedzasz mnie tu o tej porze? Mamusia cię nie nauczyła, że się puka?
- Może nauczyła, a może i nie nauczyła, nieważne. Mam genialny pomysł!
- Oho, już ja wiem jak się kończą te twoje genialne pomysły. Nie ma takiej opcji.
- Daj mi chociaż powiedzieć.
- I tak się nie zgadzam, ale dobra, mów. – Powiedział podejrzliwie Draco, czekając na wypowiedź Blaise’a.
- Co roku jesienią, na Thisby odbywają się zawody. Co prawda nazwa wcale nie zachęca do oglądania ich, ani tym bardziej do wzięcia w nich udziału, ale może być to niezła odskocznia od nudnego dnia w szkole.
- No dobra, dobra, ale możesz jaśniej? – Spytał Smok, trochę nie rozumiejąc tego, co mówi do niego Diabeł. Słyszał co nieco o tych zawodach, ale jakoś niespecjalnie ciągnęło go właśnie w tamto miejsce.
- No Wyścig Śmierci, nie słyszałeś? Jesienią z oceanu wychodzą na brzeg stworzenia podobne do koni, jednak są one dużo większe, szybsze, silniejsze, a przede wszystkim bardziej agresywne. Nazwano je Each Uisce.
Osoby chcące wziąć udział w wyścigu, muszą takiego konia ujarzmić. No przynajmniej spróbować to zrobić, bo tego stworzenia nie da się oswoić. Zawody polegają na jak najszybszym przebyciu trasy od startu do mety. Jest jedna prosta zasada, której wszyscy powinni się trzymać: „Nie daj się zabić”. Bowiem te konie nie tylko próbują uwolnić się i zabić swojego jeźdźca, ale także walczą pomiędzy sobą. Był tylko jeden Each Uisce, który dał się oswoić. Jego właścicielem był dziewiętnastoletni chłopak o imieniu Sean. Historia Corr’a – bo tak nazwany został ów koń, krwistoczerwonej maści, najszybszy i najsilniejszy ze wszystkich Each Uisce – jest bardzo długa, ponieważ tak naprawdę to nie Sean Kedrick pierwszy go złapał, ale jego ojciec. Dosiadł on to zwierzę podczas jednego z wyścigów, gdy chłopiec miał dziesięć lat. Zapowiadało się na to, że ten wyścig wygra, jednak szum oceanu i fale obijające się o skały sprawiły, że cała uwaga Corr’a skupiła się tylko i wyłącznie na ciemnych odmętach spienionej wody. I to właśnie było największym zagrożeniem dla jeźdźców. Tych koni, które skupiły już pełną uwagę na morzu, nie dawało się od niego odciągnąć. Biegły one w otwartą otchłań, ich prawdziwy dom, zabierając ze sobą jeźdźca w ostatnią podróż jego życia. Na szczęście staremu Kedrickowi udało się wydostać z siodła. Został jednak poturbowany przez biegnące stworzenia i umarł na miejscu, a koń zniknął w ciemnym i mogłoby się wydawać bezdennym oceanie. Dziewięć lat później, jesienią, gdy dziewiętnastoletni Sean spacerował po plaży, dostrzegł dość daleko od brzegu czerwony punkt, który stawał się coraz większy i zmierzał w stronę chłopaka. Kedrick od razu rozpoznał pysk zwierzęcia. Nie dalej jak piętnaście metrów od niego, stał potężny i piękny jak zawsze, Corr. Jeszcze żaden inny koń nie pokazał się drugi raz na Thisby. Ten był jedyny. Wyjątkowy.
Chłopak nie czekając dłużej podbiegł do konia, próbując wskoczyć mu na grzbiet. Spłoszone tym nagłym atakiem stworzenie, gwałtownie ruszyło przed siebie, nie pozwalając dziewiętnastolatkowi na wykonanie zadania. Jednak mądry i doświadczony już Sean, przytrzymał się grzywy, lawirując w powietrzu, próbując za wszelką cenę utrzymać równowagę. Po kilku próbach udało mu się dosiąść Corr’a. Momentalnie wyjął z kieszeni kawałek żelaza i przycisnął zwierzęciu do pulsującej na jego karku żyły. Ten gest uspokoił niepokornego Each Uisce. Wtedy chłopak zaczął szeptać mu do ucha uspakajające słowa, odwracając przy tym jego uwagę od morza. I tak właśnie udało mu się nawiązać więź z tym koniem.
- Urzekająca historia, Blaise. – Podsumował trzema słowami Malfoy, uśmiechając się kpiąco.
- Dziękuję Smoku – odpowiedział tym samym tonem chłopak. – To jak, idziemy? Może być fajnie.
- W sumie lepsze to, niż siedzenie na nudnych lekcjach w towarzystwie tych idiotów.
- Dobra, to czekaj na mnie przed Pokojem Wspólnym za dwadzieścia minut. Muszę jeszcze coś załatwić. – Mówiąc to opuścił pokój Ślizgona, udając się prosto do prywatnego dormitorium Hermiony Granger.

******

Obudziło ją walenie do drzwi, narastające z każdą sekundą.
- Co do licha… - powiedziała sama do siebie, sprawdzając tym samym godzinę. – Cholera jasna! Zaspałam! – Zerwała się gwałtownie z łóżka, zapomniawszy zupełnie o gościu czekającym za drzwiami. Zabrała przygotowane wczoraj ubrania i wbiegła do łazienki. Już miała zamknąć za sobą drzwi, kiedy odgłosy pukania dały się słyszeć ponownie. Wściekła na przybyłą osobę, że śmie przeszkadzać jej w takim momencie, podeszła do drzwi i otworzyła je z łoskotem, zagradzając tym samym wejście do środka.
- Cześć, Gran… - nie dane mu było dokończyć, bowiem przerwała mu pewna bardzo mała, ale niezwykle wkurzona osóbka.
- Czego? – Warknęła z miną zabójcy.
- A tobie co? Jakiś problem? – Usłyszała zdziwiony ton głosu Ślizgona.
- Tak. Aktualnie to ty jesteś moim problemem – warknęła.
- Ej, uspokój się, Granger. Chciałem tylko pogadać.
- Ale ja nie chcę. Daj mi spokój i tak już jestem spóźniona.
- Jak mnie wysłuchasz i się zgodzisz to wcale nie będziesz musiała iść na te nudne zajęcia. – Hermiona po chwili zastanowienia wpuściła chłopaka do środka.
- Kontynuuj.
- Mamy zamiar wyrwać się stąd. Idziemy na Wyścig Śmierci, kojarzysz?
- Kojarzę. Dla mnie to jest zwykła patologia. Ci wszyscy „jeźdźcy” sami proszą się o śmierć.
- Ale wrażenia mogą być niesamowite, wchodzisz w to?
- A kto idzie?
- No ja… i Malfoy.
- No to mnie przekonałeś, nie ma co.
- Aha, czyli wolisz wtargnąć spóźniona na lekcję Snape`a, licząc na jego wyrozumiałość?
Kurde ten irytujący Ślizgom miał rację. Jeżeli jest coś, co posiadał Severus Snape, to na pewno nie była to wyrozumiałość. Szczególnie dla spóźnialskich uczniów. W dodatku z domu Gryfonów. W szczególności dla niej.
- Taa… dobra, ale ja biorę Ginny.
- Co? Czemu ją?
- Żebyś mógł zadawać takie idiotyczne pytania – warknęła - Albo z nią, albo wcale.
- No dobra, ostatecznie… niech będzie. – Może w końcu na tym wspólnym wypadzie uda mu się przekonać do siebie Ginny? - No to jesteśmy umówieni. Czekamy na was za dziesięć minut przy dormitorium Smoka. – Oznajmiwszy dziewczynie co, jak i gdzie, odszedł, pozostawiając ją samą w pokoju. Gdy Gryfonka była już gotowa do wyjścia, wysłała patronusa do Ginny z wiadomością, że ma natychmiast przyjść pod drzwi wyjściowe i że to bardzo ważne. Następnie wzięła swoją jesienną kurtkę i wyszła z dormitorium, zabezpieczając drzwi zaklęciem.

 ******


O co jej chodzi? – myślała gorączkowo Ginny, biorąc ostatni kęs swojego tosta i wstając od stołu. Wyszła pośpiesznym krokiem z Wielkiej Sali i podążyła na spotkanie ze swoją przyjaciółką. Przywitawszy się z nią, zapytała o co chodzi.
- Zrywamy się z lekcji – odpowiedziała z uśmiechem Hermiona.
- Czekaj… Co? – Ruda zrobiła wielkie oczy. – Jak to? Hermiona Granger i ucieczka? Co zrobiłaś z moją przyjaciółką?
- Oh, nie bądź wredna. Chodź, nie mamy czasu.
- Gdzie mamy iść?
- Dowiesz się w swoim czasie.
Ginny, widząc w którą stronę zmierza jej przyjaciółka zaczynała nabierać coraz to większych obaw, a gdy zobaczyła kto czeka na nie przy dormitorium Smoka, popatrzyła się gniewnie w stronę Hermiony, oświadczając:
- Ja nie mam zamiaru z nimi nigdzie iść. Czy ty jesteś chora? Czemu mnie tu przyprowadziłaś? – Zapytała z wyrzutem Ginny.
- Nie, nie jestem chora. Przyprowadziłam cię tu, bo nie mam zamiaru zarobić szlabanu u Snape`a, za spóźnienie i wysłuchiwać jego cudownych epitetów pod swoim adresem. A sama nie chciałam iść. Zobaczysz, nie pożałujesz.
- To się jeszcze okaże - burknęła cicho Ginny.
- Smoku bądź tak łaskawy i nas stąd aportuj. – Powiedział Blaise, rzucając ukradkowe spojrzenie Ginny.
- Z wielką nieprzyjemnością Diable. – Wyszczerzył się perfidnie do przyjaciela, po czym przeniósł całą czwórkę w wyznaczone miejsce.

 ******
Plaża rozciągała się na kilka kilometrów. Po jednej stronie zakończona była wysokim i lekko przerażającym klifem, a po drugiej ukazywała się droga, po której można było wyjechać z piaszczystej przestrzeni. Tego dnia na Thisby zjechały się osoby z wielu różnorodnych krain, a także miasteczek, położonych nieopodal plaży. Panował tu straszny harmider. Konie wydawały z siebie przerażające, przyprawiające o dreszcze odgłosy, psy szczekały, a dookoła wiał mocny, bezustanny i lodowaty wiatr. Ludzie próbowali przekrzyczeć siebie nawzajem, a jeźdźcy starali się uspokoić konie. Niekiedy nie obywało się bez uderzenia batem, na co niektóre osoby reagowały potężnym oburzeniem. Czwórka (nie)przyjaciół przepychała się przez tłumy widzów i turystów, i próbowała unikać irytujących sprzedawców, którzy chcieli im wcisnąć dosłownie wszystko. Od napoi i jedzenia, nawet po Each Uisce. Po dwudziestu minutach ciągłej przepychanki, cała czwórka była już zmęczona całą tą sytuacją. Atmosfera, która stworzyła się pomiędzy nimi również nie była najprzyjemniejsza. Dracon co chwilę rzucał kąśliwe uwagi w kierunku Hermiony, która nie pozostawała mu dłużna, a z kolei Blaise i Ginny nie odzywali się do siebie ani słowem, odsuwając się na jak największą odległość.
Wyścig miał rozpocząć się o godzinie dziewiątej, a więc pozostawało im pięć minut do zajęcia jakichś dobrych miejsc, z których będą mogli obejrzeć całą scenę. Plaża powoli pustoszała, a w pewnym momencie zostali już na niej tylko jeźdźcy i czwórka Hogwartczyków, która nadal nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nagle jakiś mieszkaniec Thisby pociągnął Blaise za ramię, wciskając mu do ręki lejce i wsadzając go na olbrzymiego konia, który łypał groźnie w tylko sobie znanym kierunku.
- Zaraz! Co Pan?! To nie mój koń! Ja nie biorę udziału w wyścigu! Ludzie zdejmijcie mnie stąd! – Wrzeszczał oniemiały Blaise, nie wiedząc co się dzieje. Miał wrażenie, że nikt go nie słyszy.
Dracon, Hermiona i Ginny stali teraz nieruchomo, w kompletnym w szoku. Nikt z całej czwórki nie pomyślał o zabraniu różdżki z Hogwartu. Teraz przeklinali swoją głupotę. Ginny pierwsza ocknęła się z letargu, biegnąc w stronę Śilzgona, jednak została zatrzymana przez jakiegoś rosłego mężczyznę.
- Proszę mnie puścić! Zaszło nieporozumienie! Ten chłopak nie jest uczestnikiem wyścigu!
- Proszę się uspokoić i opuścić plażę. Zawody zaczną się za niecałą minutę, a chyba nie chce się Pani narazić na rychłą śmierć poprzez poturbowanie? – Powiedział spokojnie mężczyzna.
- Oh, nie obchodzi mnie to! PUŚĆ MNIE! SŁYSZYSZ?! – Wyrywała się jak mogła, ale w niczym to nie pomagało. Została siłą wyprowadzona razem ze Smokiem i Hermioną na trybuny. Draco nie wierzył w to, co się działo. Jak mogło dojść do czegoś takiego? Przecież on kompletnie nie wie jak jeździć na tym czymś! On się zabije! Niestety, nic już nie mogli zrobić. Pomocnicy ustawili już konie na swoich miejscach. Do wyścigu pozostało raptem dziesięć sekund.

 ******

Blaise był w kompletnym szoku. Siedział na tej olbrzymiej maszynie do zabijania i nie wiedział co robić. Pierwszy raz bał się tak mocno, jak teraz. Przecież to jest pewna śmierć…
- Ej! Ty! – Zawołał do jakiegoś człowieka, stojącego zaraz obok niego. – Co ja mam robić? – Zapytał bezradnie, w stanie już niemal depresyjnym.
- Nie daj się zabić – odpowiedział mu krótkim zdaniem, które wzbudziło w chłopaku jeszcze większy strach. Momentalnie przypomniała mu się historyjka, którą opowiedział Malfoyowi. Dlaczego on zawsze wpada na takie głupie pomysły?! Co mu w ogólne do głowy strzeliło?!
Oczy chłopaka stały się czerwone. Z tej bezradności i wściekłości jednocześnie, po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Całe życie przeleciało mu nagle przed oczami. Usłyszał gdzieś, jakby poza nim odgłos, oznaczający rozpoczęcie wyścigu. Wszystkie konie ruszyły, łącznie z czarnym Each Uisce, którego dosiadał Blaise. Ślizgon wyrwał się z szoku. Wydzielona przez jego organizm adrenalina, zaczęła działać. Miał zamiar wyplątać się z tego wszystkiego i wyskoczyć z siodła. Puścił lejce i wyjął nogi ze strzemion. Niestety prawa noga utknęła w zatrzepie i nie mógł jej wyswobodzić. Nagle koń zatrzymał się gwałtownie, zrzucając chłopaka z siodła. Okazało się, że było źle przywiązane, więc Diabeł upadł na mokry piasek, uderzając porządnie głową o ziemię, a spadające siodło przygniotło jego ciało. Czarny potwór odwrócił się w jego stronę, by stanąć na tylnych kopytach, przednimi zaś z ogromną siłą uderzyć w nogi bezbronnego chłopaka. Blaise usłyszał tylko przeraźliwy trzask kości i swój krzyk pełen bólu, na którego dźwięk wszyscy obecni zamarli. Inne bodźce dochodziły do niego jakby zza grubej, szklanej ściany. Obraz zaczął mu się rozmazywać. Na domiar złego siodło niefortunnie zaczepiło się o kopyta Each Uisce. Było już za późno na jakąkolwiek interwencję. Czarny potwór popędził w stronę morza, jak pociąg mknący po szynach, którego nie da się zatrzymać. Koń był już po kolana w wodzie, gdy w Diable obudziła się chęć przeżycia. Instynkt, który nie pozwalał na dobrowolne utopienie się. Pomimo wielkiego bólu i wypływającej krwi, ostatkami sił podciągnął się ponad wodę i próbował uwolnić nogę z pułapki. Na jego szczęście, Each Uisce szedł już teraz wolniej, więc chłopak miał jeszcze trochę czasu na działanie. Momentalnie zrobiło mu się niedobrze na widok połamanych na pół kości, wystającego mięsa i ściekającej krwi, tworzącej ogromną, czerwoną plamę dookoła niego. Z powodu braku różdżki uratować mogła go jedynie jego własna siła. Znajdował się na coraz to większej głębokości, a jego czas na jakiekolwiek myślenie już dawno się skończył. Nie pozostawało mu nic innego jak pozostawienie kawałka jego kończyny w morzu. Z całej siły uderzył dwoma rękoma w miejsce, gdzie zaplątany był sznurek. „Kości i tak mam połamane, więc co mi szkodzi złamać je w jeszcze jednym miejscu?” – pomyślał. Ślizgon zawsze był niepoprawnym optymistą. Ale przynajmniej uratował sobie życie. Czarny potwór uciekł z powrotem do morza, a on był bezpieczny… i bez jednej nogi. Chłopak stracił bardzo dużo krwi i nie miał już sił samodzielnie wydostać się z wody. Cały zapas jego energii się wyczerpał. Nie mógł już nawet podnieść głowy ponad wodę. Nagle zrobiło mu się słabo i błogo. Nic już nie było ważne. Przed oczami zdążyła mu mignąć tylko dziewczęca twarz z burzą rudych włosów.
Kilka osób rzuciło się do wody, by wynieść nieprzytomnego chłopaka z morza. Położyli go na piasek i starali się zatamować krwotok, ale próby te dawały marny efekt.
Draco, Ginny i Hermiona byli w kompletnej rozsypce. Nie wiedzieli co mogą zrobić.  Ginny płakała, Hermiona przytulała ją, patrząc na Smoka z nadzieją, a on próbował odgonić najczarniejsze scenariusze, które przewijały mu się przed oczami. Po krótkiej chwili powiedział tylko: „czekajcie tu, zaraz wrócę”. Po czym zniknął, zostawiając za sobą roztrzęsione dziewczyny i nieprzytomnego przyjaciela.


___________________________________
Przepraszam Was za tak długi okres oczekiwania. Serio, strasznie mi głupio, zawiodłam Was. :c
Mam nadzieję, że ten rozdział chociaż trochę wynagrodzi tą pustkę na blogu. :> Notkę dedykuję Irytkowi, i zapraszam serdecznie na jej bloga: hermiona-hogwart.blogspot.com. Dziewczyna ma talent, pomysł i wyobraźnię. Jej rozdziały wciągają ;3
Czekam na szczerą ocenę rozdziału, sprawi mi również przyjemność, jeśli będziecie próbować przewidzieć co wydarzy się w następnej notce, piszcie w komentarzach!
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do komentowania!
Shadii. :))

niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 11


Następnego dnia, Hermiona wychodząc z dormitorium poszła na śniadanie. Było dość wcześnie, jednak nie mogła spać. Praktycznie całą noc poświęciła na przemyślenia i nawet pomimo tego, że była wtedy wstawiona, pamiętała wszystko dokładnie. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Miała wrażenie, że to był po prostu zwykły sen… z całkiem miłym zakończeniem. Idąc tak i myśląc nad wczorajszą imprezą, pociągnęła lekko nosem, bowiem zaczęła już odczuwać konsekwencje pamiętnego skoku do jeziora. Również nie dało się nie zwrócić uwagi na jej ogromne wory pod oczami i zmęczoną postawę. Była w tej chwili niczym więcej, jak wrakiem człowieka z porządnym kacem. Nie miała pojęcia jak zachowywać się teraz w stosunku do Malfoya, dlatego też postanowiła go ignorować. Jej głowy nie opuszczały jednak wątpliwości. Bała się, że gdy tylko wejdzie do Wielkiej Sali, wszyscy uczniowie zaczną się z niej śmiać. W końcu jaką miała pewność, że Ślizgon nie rozprzestrzenił jakichś fałszywych informacji o tym, co działo się nad jeziorem? Ten pocałunek… Co ją wtedy napadło? Jedyną nadzieją była nietrwała, ludzka pamięć. Pozostawało prosić Merlina o to, by Malfoy niczego nie pamiętał.
Już miała wejść do Sali, kiedy czyjeś silne ramiona obróciły ją o sto osiemdziesiąt stopni tak, że stała teraz twarzą w twarz z Blaise`m Zabinim.
- Czego chcesz? – Spytała lekko znudzonym i zmęczonym głosem Hermiona, ziewając krótko.
- Musisz mi pomóc. – Jej oczy natychmiast się otworzyły, a usta ułożyły w małą literkę „o”.
- Słucham?
- Słyszałaś.
- W czym JA mam pomóc TOBIE? Nie pomyliłeś osób? – Powiedziała trochę przytomniej.
- No raczej nie. Słuchaj… – Wziął ją za łokieć i pociągnął w inne miejsce tak, by nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy. Następnie opowiedział jej o zakładzie i prawdziwym pretekście do imprezy.
- Zwykłe dupki z was. Tyle. – Dobitnie skomentowała wypowiedź Blaise’a, który obrzucając Gryfonkę wściekłym spojrzeniem, kontynuował dalej.
- Powiedziałem o tym Ginny, bo chyba coś zrozumiałem. Ona ma to coś… z resztą nieważne. – Odchrząknął, po czym przeszedł do sedna. – Chodzi o to, że chcieliśmy, to znaczy, Ginny chciała zemścić się na Nott’cie, a ja miałem jej w tym pomóc. – Opowiedział jej o planie zemsty Ginny i o jego niezbyt szczęśliwym zakończeniu. Nie mógł nie wspomnieć również o tym, jaką odwagą i szlachetnością wykazał się, ratując ją. ( Cały Blaise, jak zwykle skromny x,x. – przyp. Aut. ) – No, a że ona teraz sobie smacznie śpi po wypiciu eliksiru nasennego, to postanowiłem wykonać to wszystko za nią.
- No dobra, ale nie rozumiem dwóch rzeczy. Po pierwsze, dlaczego mi o tym mówisz, a po drugie, do czego ci jestem potrzebna?
- Spokojnie, właśnie miałem ci to wyjaśnić. Jak tak dalej będziesz przerywać, to ta rozmowa szybko się nie zakończy. – Odpowiedział lekko zirytowany.
- Dobra, kontynuuj.
- Musisz mi pomóc w wyczarowaniu tego obłoku na środku Sali tak, żeby pokazywał obraz w dormitorium Nott’a i przy okazji jego reakcję, kiedy razem z Higgs’em się obudzą. – Na jego twarz wpłynął diabelski uśmiech. Hermiona była nim lekko przerażona.
- To nie będzie łatwe, ale postaram się. – Odpowiedziała. Czarnoskóry chłopak tylko skinął głową, odwracając się z zamiarem odejścia.
- Ekhem… – Odchrząknęła.
- Co? – Rzucił od niechcenia.
- Chyba o czymś zapomniałeś, Zabini. – Uśmiechnęła się perfidnie.
- Nie, raczej nie, a co?
- Zabini. – Upomniała go Hermiona.
- No co?
- Ty już dobrze wiesz co.
- Eee… no więc… no… ee… dz…dzięki. – Jąkał się i jąkał, ale w końcu udało mu się wypowiedzieć to, jakże trudne słowo.
- Tak lepiej. – Puściła mu oczko i odeszła, wchodząc do Wielkiej Sali. Zajęła miejsce przy stole i nałożyła sobie na talerz, jak zwykle, dwa tosty. Jadła je z apetytem, patrząc cały czas, niby od niechcenia, na stół Slytherin’u. W rzeczywistości jednak, czekała na jakikolwiek znak od Zabiniego. Za kilka minut do Wielkiej Sali weszła zaspana Ginny. Gdy tylko zajęła swoje miejsce obok Hermiony, Blaise kiwnął delikatnie głową w kierunku Brązowowłosej. Nauczycieli jeszcze nie było, więc dziewczyna nie czekając na nic, wyjęła różdżkę z kieszeni i szepnęła cicho:
- Obtestor nubem* - Po wypowiedzeniu tych dwóch, magicznych słów, na środku pomieszczenia pojawił się olbrzymi obłok, niczym mugolski ekran, w kształcie elipsy. Po kilku sekundach uczniowie zobaczyli w nim dormitorium. Zielono-srebrna kolorystyka wskazywała na to, że pokój należy do jakiegoś Ślizgona. Obraz był coraz bardziej ostry i w końcu, na pierwszym planie, dało się zobaczyć łóżko, a na nim dwóch śpiących chłopaków… w samych bokserkach. Jedne były w panterkę, a drugie – w serduszka. Ich właścicielami okazali się Nott i Higgs, którzy teraz niczego nieświadomi, spali na łóżku, nie wiedząc, że obserwuje ich każdy z uczniów Hogwartu. Po jakiejś minucie, Nott zaczął wybudzać się z długiego snu, uzyskanego dzięki zaklęciu. Powoli przeciągnął się na łóżku. Nagle jego ręka napotkała na swojej drodze coś twardego, a zarazem ciepłego, poruszającego się raz w górę, raz w dół. Nieświadomy, że właśnie dotknął brzucha swojego przyjaciela, przesuwał ręką po nieznanym mu kształcie, próbując wyczuć co to jest. Podrażniony czyimś dotykiem Higgs, również powoli wybudzał się ze snu. Oboje jednocześnie otworzyli oczy i odwrócili głowy w swoją stronę. Nie trzeba im było wyjaśnień. Obaj jak na komendę zerwali się z łóżka, wydając z siebie odgłosy szoku i ogromnego zdziwienia.
- Co ty tu do cholery robisz?! CZEMU SPAŁEŚ W MOIM ŁÓŻKU?!
- O TO SAMO MOGĘ ZAPYTAĆ CIEBIE! – Higgs nie mógł uwierzyć w to, co się teraz działo. Po tej jakże krótkiej i wymownej konwersacji, cała Wielka Sala jednocześnie wybuchła śmiechem. Jedni płakali ze śmiechu, inni tarzali się po podłodze, nie mogąc złapać oddechu. Hermiona nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. To co teraz zobaczyła, nie zniknie z jej pamięci chyba do końca życia. Nie mogła już dłużej powstrzymywać śmiechu. Teraz, razem z resztą Wielkiej Sali, śmiała się w niebogłosy. Obrazujący poczynania Ślizgonów obłok, rozpłynął się w powietrzu, a uczniowie wciąż nie mogąc się uspokoić, powoli zasiadali na swoich miejscach, by wspólnie przeżywać widzianą przed chwilą scenę.
Dziewczyny ocierały łzy, które mimowolnie wypłynęły na ich policzki, pod wpływem śmiechu. Chłopcy zaś, trzymali się za brzuchy i łapczywie łapali w płuca powietrze. Hermiona spojrzała na Blaise’a, zanoszącego się śmiechem, on odwzajemnił jej spojrzenie, po czym uśmiechnął się szeroko i szczerze, co lekko ją zdziwiło. Dziewczyna pokiwała głową i roześmiała się pod nosem. „Ahh ten Blaise…” – Pomyślała i kontynuowała swoje śniadanie. Za około dziesięć minut do Wielkiej Sali wparowali Theodor, wraz z Terrence’em. Wszystkie oczy momentalnie skierowały się ku nim. Jakiś pierwszoroczniak nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a jak to zazwyczaj bywa, w jego ślad poszła reszta zgromadzonych uczniów. Ślizgoni byli tak zdezorientowani, że zapomnieli jak się chodzi. Stali tak cały czas, z otworzonymi ze zdziwienia ustami, omiatając wzrokiem wszystkich, śmiejących się teraz w niebogłosy, uczniów Hogwartu, a przez myśl przeszło im, że wszyscy wiedzą, co wydarzyło się jeszcze kilkanaście minut temu. Nawet nie byli świadomi tego, że zgadli o co chodzi wszystkim Hogwartczykom. Wymieniając się oszołomionymi spojrzeniami, udali się do stołu Ślizgonów, by przekąsić co nieco, a przede wszystkim napić się czegoś, bo nie wiedzieli z jakiego powodu, ale strasznie ich suszyło i ogólnie czuli się jak na potężnym kacu.
- Co ty, usunąłeś im pamięć, czy jak? – Szepnął Malfoy do Zabiniego.
- Ee… no.. – Diabeł wyszczerzył się do przyjaciela, pokazując tym samym, jak dumny jest z tego, co zrobił.
- No ciebie do reszty… ehh... Co ta Wiewiórka z tobą robi…
- Nie wiem o czym mówisz, Smoku. – Uśmiechnął się sztucznie, po czym puszczając do niego oczko, nałożył sobie na talerz, kolejnego już tosta.
Dracon postanowił nie zajmować się tym dłużej, skupił się natomiast na myśleniu o pewnej Gryfonce, która poprzedniego wieczoru nie dość, że skoczyła w jego towarzystwie do zimnego jeziora, to jeszcze całowała się z nim. Uczyniła to z taką pasją i pożądaniem, że chłopak nie mógł o tym nie pamiętać. To był jedyny i niepowtarzalny pocałunek, nie pamiętał, by ktokolwiek, kiedykolwiek, całował go z takim zaangażowaniem. To działało również w drugą stronę. Blondyn także włożył w to całego siebie, wszystkie emocje i uczucia, jakie się w nim do tej pory ukrywały. Pewnie nie umknęło to uwadze Gryfonki. Co nimi kierowało w tamtym momencie? To pytanie cały czas zaprzątało mu głowę. Nie znał na nie odpowiedzi, chociaż bardzo chciał ją poznać. To dziwne uczucie narodziło się pomiędzy nimi w momencie, gdy uratował jej życie. Świadomość, że dziewczyna za chwilę roztrzaska się o skały, kilkaset metrów niżej, sprawiła, że coś w nim pękło. Jej twarz… wtedy pierwszy raz spojrzał w jej orzechowe oczy, tak bardzo przerażone. Każdy centymetr jej ciała mówił mu, jak bardzo pragnie żyć, jak bardzo boi się, że już niebawem pogrąży się w ciemności. Czuł, że jak nie złapie jej ręki i nie przeteleportuje ich wszystkich bezpiecznie do Hogwartu, to nie wybaczy sobie tego do końca życia. Teraz, nawet gdyby Granger uważała go za największego dupka na świecie, nie pożałowałby tego, co uczynił. Może jednak ten pocałunek nie był przypadkowy? Może coś znaczył? Może ktoś tam na górze zapisał tak w Wielkiej Księdze i to było już od dawna im przeznaczone? Tysiące pytań, a żadnej odpowiedzi… I choć ona była nadal tą samą dziewczyną, czarownicą mugolskiego pochodzenia, to ta przepaść stworzona przez wpajane mu poglądy o czystości krwi, z każdą chwilą stawała się coraz mniejsza. Nadal nie uznawał szlam i mugolaków, ani zdrajców krwi, ale to, że ona do tego grona należała, już dawno straciło na znaczeniu.
Blondyn jeszcze raz odtworzył sobie w myślach scenę ostatniego wieczoru, uśmiechając się pod nosem. Ciekawe, czy ona też myśli o tej sytuacji? Kolejne pytanie pozostawione bez odpowiedzi… Kolejna tajemnica…

******
Severus Snape przemierzał w ciszy korytarze wielkiego zamku, kierując się prosto do gabinetu dyrektora. Pokonując spiralne schody, wszedł do środka, najpierw zapukawszy.
- Dobry wieczór Severusie, co cię do mnie sprowadza? – Powitał go uprzejmie Dumbledore.
- Dobry wieczór Albusie. Bardzo ważna sprawa, przyjacielu. Bardzo ważna.
- Kontynuuj… – Zaciekawiony Dumbledore zachęcił Snape’a do mówienia.
- Widzisz, Albusie. Jakiś czas temu odbyłem rozmowę z Czarnym Panem. – Dyrektor usłyszawszy to zdanie zmrużył lekko oczy. – Otóż… Czarny Pan wyznaczył już pierwsze zadanie dla Dracona.
- I zapewne poinformował cię też, co Draco ma uczynić? – Odgadł staruszek.
- Tak… i właśnie o to w tym wszystkim chodzi… - Snape zawahał się przez chwilę. Nie potrafił poprawnie posklejać zdania.
- No dalej Severusie, wyduś to z siebie. – Powiedział przyjaźnie dyrektor.
- Czarny Pan… każe Draconowi… - Snape na chwilę przerwał swoją wypowiedź, jakby zastanawiał się, jak ująć w słowa kolejne zdanie. Odchrząknąwszy, powiedział – Voldemort dowiedział się o tym, że Draco uratował życie Hermionie. Nigdy nie spodziewałby się, że arystokrata, syn tak cenionego przez Riddle’a śmierciożercy, uratuje życie jakiejś zwykłej, nic nie wartej… szlamie. Każe mu więc w pierwszej kolejności zabić jej rodziców, którzy są dla niej wszystkim, bo podejrzewa, że Draconowi zależy na Hermionie i chce go sprawdzić. Jeśli się wykaże – przeżyje, jeśli nie… Voldemort będzie torturował Narcyzę na jego oczach, następnie uśmiercając samego chłopaka…, bo doskonale wie, ile znaczy dla niego jego matka. - Dyrektor był w szoku. Zmarszczył brwi i wstał z dużego, skórzanego fotela, podchodząc do okna.
- Nie możemy tak tego zostawić. Ile chłopak ma czasu na wykonanie zadania?
- W ferie ma zostać oficjalnie przyjęty do grona Śmierciożerców i to pewnie wtedy Voldemort przekaże mu co ma zrobić. Zakładam, że Czarny Pan da mu na to nie więcej, niż półtora miesiąca od powrotu do szkoły po zimowej przerwie.
- Dobrze… Jest koniec października, mamy więc jeszcze trochę czasu. Wymyślimy coś. Na pewno coś wymyślimy… - Powiedział, pogrążony we własnych myślach dyrektor. Następnie po krótkiej wymianie zdań, pożegnał Snape’a i usiadł z powrotem na dużym, wygodnym fotelu, odcinając się od rzeczywistości, skupiając się tylko i wyłącznie na zadaniu powierzonemu Draconowi.

******
Diabeł szedł właśnie korytarzem, kierując się na Eliksiry. Nagle ktoś zaatakował go od tyłu, wskakując mu na plecy i ściskając mocno za szyję. Tym kimś okazała się być Ginny. Uczniowie będący wtedy na korytarzu, spojrzeli się na nią jak na idiotkę, która przed chwilą wyszła z domu wariatów.
- Dziękuję! Dziękuję, że to zrobiłeś! Mam u ciebie dług! – Krzyczała i śmiała się na przemian. Blaise zadowolony i rozbawiony jej zachowaniem, zrzucił ją sobie z pleców, po czym łapiąc za talię, przysunął do siebie, namiętnie całując.
- Nie ma za co, skarbie. A o tym długu to jeszcze pomyślimy. – Puścił jej oczko, dwuznacznie się uśmiechając.
- Oj Diabełku, Diabełku, a ty tylko o jednym. – Pokręciła głową, głaszcząc jego policzek. Żeby to zrobić, musiała stanąć na palcach, a i tak jeszcze nie do końca dosięgała do jego twarzy. Bowiem, gdy rozdawano wzrost, ona stała w kolejce po rudą farbę do włosów.
- Przy tobie nie da się myśleć o niczym innym. – Mruknął jej do ucha tak, że dziewczyna momentalnie się zaczerwieniła.
- Jakiś ty słodki. – Odpowiedziała i całując go krótko na pożegnanie, podążyła na zajęcia.

******
Dzień minął jej dość szybko. Szybciej, niż się tego spodziewała. Cieszyła się z tego, ponieważ została niecała godzina do jej spotkania z Harrym. Była tym tak podekscytowana, że zamiast chodzić, skakała po pokoju, podśpiewując wesoło. Koleżanki, z którymi dzieliła dormitorium, ani trochę jej nie poznawały.
- Pansy, czy ty się, aby na pewno dobrze czujesz?
- Tak! A nie widać?
- Widać… Aż za bardzo…
- Ej, masz jakiś problem z tym, że w końcu jestem szczęśliwa? – Odpowiedziała już chłodniej dziewczyna.
- Ależ skąd. – Burknęła na to druga Ślizgonka.
- Tak też myślę. – Uśmiechnęła się perfidnie. Gotowa i ładnie umalowana wyszła z pokoju, nawet nie oglądając się za siebie. Trochę podenerwowana przemierzała korytarze Hogwartu, zmierzając nad jezioro, gdzie czekał na nią Harry. Sytuacja była dość niezręczna, bowiem nadal nie do końca wiedzieli, jak mają się zachowywać w swoim towarzystwie. Przywitali się nieśmiałym „Cześć” i stanęli w rozsądnej odległości od siebie. Harry nie mogąc już dłużej wytrzymać tej nieprzyjemnej ciszy, coraz bardziej wyczuwalnej między nimi, zaproponował:
- Może się przejdziemy?
- Chętnie. – Odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało. Chłopak mocno zdziwił się jej zachowaniem. Zawsze opryskliwa, arogancka i pyskata Ślizgonka, teraz zmieniła się w skromną i nieśmiałą dziewczynę, która wyglądała w tej chwili na lekko skrępowaną.
Szli przed siebie, ramię w ramię, gdy Harry zdecydował się na nieco odważniejszy krok. Delikatnie wsunął swoją dłoń, w dłoń dziewczyny, ze zdenerwowaniem czekając na jej reakcję. Pansy nie cofnęła ręki, tylko umocniła uścisk. Podobało jej się, że chłopak przejął inicjatywę i odważył się zrobić pierwszy krok. Harry był bardzo delikatnym i wrażliwym młodzieńcem, mimo pozorów przez niego stwarzanych. Współczuła mu, że to właśnie on został Wybrańcem. Kiedyś będzie musiał stoczyć walkę, z jednym z najpotężniejszych czarodziei świata. Nie chciała, by zginął w tej Bitwie…
- O czym myślisz? – Zagadnął ją chłopak.
- O wszystkim. O Hogwarcie, o Bitwie i o tym jak ona się może skończyć… - Odpowiedziała szczerze, jeszcze trochę zadumana, Ślizgonka.
- Bitwa… tak… już niedługo każdy z nas będzie musiał walczyć o swoje rodziny, miłość.. o Hogwart. – Powiedział zamyślony.
- Chciałabym, żeby udało ci się pokonać Voldemorta. Jestem z tobą, Harry. Pamiętaj o tym. Wbrew wszystkiemu i mimo wszystko. – Zatrzymała się i odwróciła w stronę chłopaka. Czarnowłosy zrobił to samo. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, po czym nieco skrępowana, przytuliła się do Zielonookiego.
- Nie masz pojęcia, ile na ciebie czekałem, Pansy…
******
Hermiona wychodziła właśnie z biblioteki, niosąc ze sobą pokaźną stertę książek. Była tak duża, że dziewczyna nie dawała rady jej nieść. Nagle ręce odmówiły jej posłuszeństwa i opasłe tomy, spadły prosto na zimną posadzkę Hogwartu. Kucnęła i zaczęła podnosić książki. Zebrała już wszystkie, poza jedną, najbardziej jej potrzebną. Księga uniosła się w powietrze i trafiła prosto w ręce pewnego Ślizgona, który stał teraz oparty o ścianę, z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. „A więc wszystko wraca do normy? Ok. Sam tego chciałeś.” - Pomyślała Hermiona, podnosząc się i odgarniając włosy do tyłu. Spojrzała wściekła na blondyna.
- Oddaj to Malfoy. – Warknęła.
- Niby czemu miałbym ci to oddać? Mi też jest potrzebna ta książka. – Był z siebie ogromnie zadowolony, że udało mu się wkurzyć Gryfonkę.
- To idź i sobie wypożycz drugą.
- A jaką masz pewność, że są dwa takie same egzemplarze?
- Dużą, Malfoy. – Podeszła do niego z zamiarem zabrania książki, ale chłopak odgadnąwszy jej plany, uniósł ją wysoko tak, że Gryfonka do niej nie dosięgała.
- Skacz, skacz, Granger. – Posłał jej jeden z najbardziej Ślizgońskich i ironicznych uśmiechów, jakie istniały. Doskonale wiedział, że Gryfonka jest od niego dużo niższa i perfidnie to wykorzystywał.
- Co ty sobie wyobrażasz Malfoy? Myślisz, że możesz tak tu sobie po prostu przyjść i zabrać mi książkę, której teraz najbardziej potrzebuje? – Syknęła.
- Tak, Granger. Dokładnie. Rozszyfrowałaś mnie.
- Wsadź ją sobie gdzieś, poradzę sobie bez niej. – Powiedziała z nienawiścią i wyminęła go, idąc do dormitorium. Blondyn się tego nie spodziewał. Myślał, że Gryfonka zacznie się na niego drzeć, żeby oddał jej tę głupią książkę, ona jednak tak po prostu odpuściła. To nie leżało w jej naturze.
- Czyli wracamy do szarej rzeczywistości… - Powiedział do siebie, po czym odwrócił się i podążył do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
******
Ginny spacerowała po korytarzach Hogwartu. Lubiła przechadzać się tak w wolnej chwili. Uspokajało ją to. Mogła pogrążyć się wtedy w swoich myślach, marząc i dumając nad przeszłością i przyszłością. Weasleyka zawsze była typem marzyciela, lubiła „gdybać”. Z zamyśleń wyrwał ją krótki pisk radości. Wychodząc zza korytarza, dostrzegła jakąś Ślizgonkę z szóstego roku, wtulającą się w najlepsze w Blaise’a. Nie mogła w to uwierzyć! Jak on mógł jej na to pozwolić?! Zabini dostrzegł Gryfonkę i od razu odsunął się, od wtulającej się w niego dziewczyny.
- Ginny, poczekaj! – Zawołał za nią, lecz Rudowłosej już tam nie było. Biegła teraz w stronę wieży Gryffindoru, a po policzkach spływały jej łzy. Przebiegła przez Pokój Wspólny i zamknęła się w dormitorium. Na szczęście nie było w nim nikogo. Rzuciła się na łóżko i już nie powstrzymywała łez. Po kilku minutach cała poduszka była mokra od słonych kropel, a ich właścicielka powoli się uspokajała. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Przetarła oczy i podniosła się, by otworzyć. Przed drzwiami zobaczyła ogromny bukiet konwalii, a za nim, stojącego Blaise’a. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale chłopak jej przerwał.
- Zanim mi przerwiesz, posłuchaj.
- Masz minutę. – Chłopak na te słowa uklęknął i wystawił przed siebie dłoń z bukietem. Ginny nie wiedziała co powiedzieć. To, co potem usłyszała, odebrało jej mowę.
- Ruda Wiewiórko, jesteś niczym skowronek na niebie,
Dlatego chcę być zawsze, ale to zawsze obok ciebie.
Wypełniasz mą duszę po brzegi szczęściem,
Tę próbę uznam za udane podejście.
Więc chyba musisz mi przyznać, że dałem radę skraść twoje serce,
Bądź zawsze ze mną, nie odchodź nigdy więcej.
Musisz wiedzieć, że dniami i nocami o tobie śnię,
A wiesz czemu? Bo chyba zakochałem się.
Nie mogę jeść, spać, ani pić,
Moja mała Wiewiórko… czy zgodzisz się ze mną być?
- Ja…
____________________________
Obtestor nubem - ( wyczaruj obłok ) słowo wzięte z języka łacińskiego.

Jest jedenastka!
Przepraszam, że musieliście tyle czekać, jednak ja sama miałam mało czasu, a także moja Beta była na małym urlopie :))
Mam nadzieję, że notka się Wam spodoba. Wiem, wiem. Obiecałam, że nie będzie słodko, jednak musiałam napisać jakieś zakończenie tych wszystkich wrażeń z imprezy :))
Rozdział ze specjalną dedykacją dla Madeline - za miłe i ciekawe rozmowy na GG :D
Również chciałam podziękować Wam, za to, że jesteście, że komentujecie i że czytacie :))
Pozdrawiam Was serdecznie.
Shadii. :))