wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 13

Profesor Dumbledore siedział w swoim gabinecie przeglądając Proroka Codziennego, gdy do jego uszu dotarł dźwięk otwieranych z łoskotem drzwi. Podnosząc wzrok zobaczył przerażonego i wściekłego zarazem Ślizgona, który starał się złapać oddech.
- Co się stało, Dra… - nie dane mu było dokończyć, ponieważ chłopak nie patrząc nawet na nauczyciela, zaczął tłumaczyć.
- Profesorze Dumbledore, potrzebujemy pomocy. Blaise potrzebuje! – po czym w skrócie opowiedział wydarzenia, które miały miejsce kilka minut temu. Dyrektor nie czekając dłużej zabrał swoją różdżkę i wysłał patronusa, najprawdopodobniej do Św. Munga, z prośbą o pomoc. Następnie wraz z uczniem aportował się na miejsce wypadku.
******

- Blaise! BLAISE! Pozwólcie mi przy nim być! Pozwólcie, błagam… Blaise! - krzyczała Ginny, która siłą była odciągana od chłopaka.
- Panno Weasley proszę się odsunąć, to mu naprawdę nie pomoże – powiedział spokojnym tonem Dumbledore.
- Ale on będzie żył! Będzie żył, prawda? – Ginny osłabionym już głosem, próbowała jeszcze choć trochę podtrzymać ten mały płomyczek nadziei i wiary w to, że tak ważny dla niej chłopak obudzi się zdrowy i cały.
- Tego nie możemy obiecać, ale zrobimy wszystko co w naszej mocy, by chłopak przeżył i odzyskał siły. – odpowiedział dziewczynie jeden z ratowników.
- Zawsze tak mówicie! Nie potrzebuję waszych fałszywych zapewnień! Chcę znać prawdę! Tylko prawdę!
- Proszę się uspokoić, panienko Weasley. Wiemy co pani teraz przeżywa. Prawda jest taka, że są małe szanse, by chłopak przeżył.
- No to na co jeszcze czekacie?! Ratujcie go! Ratujcie, błagam… - Ginny stopniowo ściszała ton swojego głosu tak, że ostatnie wyrazy wypowiedziała niemal szeptem. Miała wrażenie, że znajduje się w jakimś potwornym horrorze, z którego nie mogła się wybudzić.
Dumbledore zmierzył załamaną dziewczynę krótkim, choć pełnym troski i współczucia wzrokiem i aportował się razem z ekipą ze św. Munga oraz nieprzytomnym Blaise’m do szpitala. Ginny zalewając się łzami uklęknęła na mokrej ziemi, zakrywając twarz dłońmi. To jeszcze do niej nie docierało. Nie mogła i nie chciała uwierzyć, że to naprawdę się działo. Chciała znów zobaczyć tego roześmianego chłopaka, który na każdym kroku znajdował szczęście. Ciesząc się każdą chwilą zarażał optymizmem najbliższych. Ten sam młody chłopak leżał teraz gdzieś w św. Mungu, walcząc o życie. Ginny przeklinała się za swoją głupotę. Czemu ona mu nie wybaczyła? Teraz już może nie mieć na to szansy…
- Ginny, Ginny chodź. Wynośmy się stąd. – powiedziała Hermiona, siląc się na spokój i podniosła przyjaciółkę z ziemi, przytulając ją mocno do siebie.
- A co jeśli on… jeśli on… - rudowłosa istotka z powrotem zalała się łzami, wtulając się w ramię przyjaciółki. Nagle jej życie straciło sens. Czuła się tak, jakby ktoś oderwał jej kawałek serca. Tak ciężko było czekać na wyrok, który usłyszy się na temat ukochanej osoby. Ale trzeba było czekać. Pozostała jedynie nadzieja.
******

Razem z Malfoyem przenieśli się do murów ich ukochanego zamku, jednakże już nie w tym samym składzie, w którym stąd wyruszali. Cholernie brakowało im Blaise’a. Wszyscy razem i każdy z osobna odczuwał nieopisany smutek. Tego nie dało się ubrać w słowa.
Weszli do zamku. Na ich nieszczęście trafili na przerwę między zajęciami. Wszystkie spojrzenia uczniów skierowały się ku nim.
Dwie Gryfonki zalane łzami i wspierające się wzajemnie oraz Ślizgon z nieobecnym, pustym wzrokiem. Cała trójka wymazana w błocie i krwi. Krwi ich najlepszego przyjaciela.
Nie zwracając uwagi na pozostałych, podążyli przed siebie do swoich prywatnych dormitoriów, odprowadzani zdziwionym i zszokowanym wzrokiem kilkudziesięciu uczniów, trwających nieruchomo w przerażeniu i trwodze, i czekających na jakiekolwiek wyjaśnienia. Przy schodach kończących ich wspólną drogę Draco popatrzył się chwilę w orzechowe oczy przygnębionej brązowowłosej. Dziewczyna dostrzegła w jego tęczówkach coś na kształt… współczucia? Tak, to było współczucie. Współczucie wymieszane z ogromnym bólem, cierpieniem i strachem. Dopiero teraz Gryfonka odkryła, że nawet taki zimny drań jak Malfoy, posiada uczucia. W tej chwili chłopak nie potrafił nawet przywdziać swojej maski obojętności. Za bardzo poraziła go przerażająca wizja, że jego przyjaciel…
******

Podczas gdy pozostali uczniowie spędzali swój czas na zajęciach, Hermiona siedziała na podłodze pod drzwiami, popijając jej ulubioną, gorącą herbatę oraz wbijając wzrok w małą osóbkę śpiącą na łóżku. Ginny spała niespokojnie, wypowiadając raz po raz imię Zabiniego. Na jej twarzy widniały wyraźne ślady łez, wylanych z powodu bezsilności i strachu. Zmarszczka na jej czole sygnalizowała, że nawet przez sen, dziewczyny nie opuszczały obawy i coraz to nowsze, czarne scenariusze.
Brązowowłosa postrzegała siebie jako silną osobę. Nawet teraz, po tak straszliwym wypadku, jakoś sobie radziła. To nie było tak, że w ogóle nie przejmowała się stanem zdrowia chłopaka. Przejmowała się i to bardzo. Płakała rzewnie codziennie, nawet wbrew sobie. Nie mogła pozostać obojętną po takiej sytuacji, ale nie zamknęła się w sobie tak, jak zrobiła to Ginny. Bała się o nią. Bała się, że dziewczyna nie da rady się po tym wszystkim pozbierać, tym bardziej, że zobaczyła to na własne oczy. Na samo wspomnienie tych drastycznych i przerażających chwil, po plecach Hermiony przeszły nieprzyjemne dreszcze. Rozmyślając tak o tym, jej powieki stały się ciężkie, a oczy powoli się zamykały. Po chwili zasnęła, a kubek z herbatą wypadł jej z ręki, wylewając całą swoją zawartość na panele w dormitorium.
******

Po wejściu do dormitorium od razu udał się w stronę barku z alkoholem wybierając ten najmocniejszy, po czym usiadł na łóżku i prosto z butelki pociągnął kilka dużych łyków. Jego myśli zajmował teraz tylko jeden obraz. Obraz jego przyjaciela niknącego w ciemnych odmętach oceanu, razem z czarnym potworem, maszyną do zabijania. Po raz pierwszy w życiu blondyn miał wyrzuty sumienia. Gdyby nie zgodził się na opuszczenie zajęć, może zdołałby zatrzymać Blaise’a. Co go podkusiło do tego, by przystać na propozycję czarnoskórego? Nie chciał o tym myśleć, jednak nie potrafił odgonić się od najczarniejszych scenariuszy. Wiedział, że nie może aportować się do św. Munga. Pozostało mu tylko czekać i trwać w niepewności, mając cichą nadzieję, że jego przyjaciel wróci. Wróci i dalej będzie tym niepoprawnym optymistą, którego blondyn tak cenił.
Po godzinie spoczywania w jednej pozycji, zaczął odczuwać zmęczenie. Butelka była już pusta, ale Draco nawet po takiej dawce alkoholu nie potrafił wrócić do siebie. Dopiero teraz zrozumiał kim był dla niego Blaise. Był pierwszym i jedynym przyjacielem, który wytrzymał z nim tyle lat. Znali się od dziecka. Chłopak pamiętał liczne sytuacje, w których z powodu jego charakteru był nielubiany i odtrącany przez inne dzieci. Tylko jeden chłopiec potrafił bawić się w jego towarzystwie. Razem śmiali się i broili ile tylko się dało. To właśnie on - mały, zawsze uśmiechnięty i wesoły chłopiec - dawał Draconowi szczęście. To nie sterty prezentów i usługiwanie sprawiały, że blondyn był szczęśliwy, tylko wielkie serce jego przyjaciela, oddane mu wiernie, bezinteresownie i w całości. Tym przyjacielem był nie kto inny, jak Blaise Zabini, spoczywający teraz gdzieś na szpitalnym łóżku i walczący o życie. Tyle razem przetrwali… Ślizgon nie chciał stracić przyjaciela. Nie chciał by tak mądry i ceniony chłopak odszedł. Pragnął, choć przez chwilę jeszcze pośmiać się tak jak dawniej, kiedy nie mieli żadnych problemów. Teraz nawet nie mógł przeprosić go za to, jaki był wobec niego. Łzy bezradności mimowolnie spływały mu po policzkach. Musiał przyznać przed samym sobą, że wcale nie był taki, za jakiego go uważali. Nie był tym zimnym draniem bez uczuć. Tylko na co dzień zamieniał się w takiego, przywdziewając maskę obojętności. Prawdą było, że wiedział co to miłość, przyjaźń, czy współczucie. Doświadczył tego dzięki swojej matce i przyjacielowi. A to ostatnie uczucie pojawiło się w jego życiu niedawno. Przez chwilę nawet nie wiedział skąd i jak, ale potem przypomniał sobie kto był tym dawcą. To Hermiona nauczyła go współczuć. To przy niej i dzięki niej zmienił się, przypominając sobie jak to jest być wrażliwym na cierpienie innych. Oczywiście ta zmiana nie była gwałtowna i wielka. Przebiegała stopniowo i po głębszym poznaniu dało się ją zauważyć. Mimo, że odpowiadało mu życie wiecznie opanowanego i zimnego arystokraty, który potrafi zniszczyć każdego, kto stanie mu na drodze, to przy matce i Zabinim starał się być sobą. Nie wychodziło mu to jednak, kiedy miał do czynienia z orzechowooką Gryfonką. Były sytuacje, w których chciał jej pokazać i udowodnić, że się zmienił, ale zawsze coś nie szło zgodnie z planem i całe starania kończyły się jedną, wielką awanturą. Szczerze bał się jej reakcji. Nie chciał się przed nią otworzyć, bo bał się odtrącenia. Doskonale wiedział, że to była tylko i wyłącznie jego wina, że tak wyglądała teraz sytuacja pomiędzy nimi. To tylko i wyłącznie przez niego tak się kłócili. I nawet jeśli chciał to zmienić, to na razie nie potrafił. Potrzebował jeszcze czasu, by całkowicie zaufać Hermionie. Nie chciał robić niczego ani wbrew jej, ani wbrew sobie. Postanowił, że gdy tylko będzie gotowy, da jej znać. Pokaże jak się zmienił i przekaże jej jasno do wiadomości, że to tylko i wyłącznie jej zasługa.

******

– Szybko! – wołał pewien rosły mężczyzna, biegnący przez jeden z zatłoczonych korytarzy szpitala św. Munga. – Szybko! – zawołał ponownie do podążającego za nim tłumu uzdrowicieli. Przed sobą widział już zbiegowisko osób w zielonych fartuchach nad zakrwawionym szpitalnym łóżkiem. Zacisnął zęby i przyspieszył tempo. Po chwili całą grupą znaleźli się przy ledwo żywym, czarnoskórym chłopaku.
– Blaise Zabini – podpowiedziała mu gorączkowo jedna ze stażystek. – Wyścig Śmierci.
Mężczyzna spojrzał na nią z niedowierzaniem. Taki młody, a pcha się w ramiona śmierci… Zacisnął pięści, jakby z daleka słysząc szpitalny gwar i zamieszanie. W tej samej chwili ktoś pochylił się nad jego uchem i szepnął jadowicie:
– Już kiedyś mieliśmy podobny przypadek. Pamiętasz?
Pamiętał, aż za dobrze. Pacjent zmarł.
– Tym razem także życzę ci POWODZENIA.
Nawet nie spojrzał na mówcę.
– Doktorze Stephenson! Trzeba go ratować! – krzyknęła do niego ruda stażystka. Widać było, że bardzo przejęła się stanem chłopaka. Stephenson nagle otrząsnął się z transu i doskoczył do łóżka. Szybko otaksował wzrokiem Zabiniego i wydał rozkazy, nawet na moment się nie krzywiąc.
– Rickin, idź do magazynu i przynieś torbę z eliksirami I stopnia. Wilkinson, leć przygotować salę operacyjną. Weź ze sobą Smitha. W tempie! – warknął na uzdrowicieli. – Jones, biegnij po przybory operacyjne!
Ponownie spojrzał na łóżko. Stan pacjenta coraz bardziej się pogarszał. Oderwana noga wyglądała obrzydliwie. Nic dziwnego, że nikt nie zawieszał dłużej wzroku na chłopaku. Przeniósł spojrzenie wyżej, na ową stażystkę. Była bliska płaczu, ale dzielnie się trzymała. Doktor uchwycił jej wzrok i skinął głową. Natychmiast oboje ruszyli do wezgłowia łóżka i złapali za poręcze.
– Trzy, dwa, jeden – liczył doktor. – ZERO!
Obydwoje wystartowali, ciągnąc pomiędzy sobą nieprzytomnego Blaise’a. Doktor odwrócił się i dał znak pozostałym uzdrowicielom. W jednej chwili pobiegli za nim, a nawet paru ich dogoniło i pomogło przetransportować chłopaka na łóżko.
Wbiegli do sali operacyjnej, przygotowywanej przez Wilkinsona i Smitha. Doktor rozejrzał się błyskawicznie i krzyknął rozeźlony:
– Co to ma być?!
Sala była jeszcze niesprzątnięta po poprzedniej operacji.
– Jaja sobie robicie?! – wrzasnął wściekły, jednak zaraz zaczął trzeźwo myśleć: – Nie mamy ani chwili do stracenia. Operujemy w sali X. Z gardeł uzdrowicieli wyrwały się zduszone okrzyki. Bali się tego pomieszczenia.
– Ale… Ale panie ordynatorze… – wyjąkała przerażona brunetka. Doktor nawet na nią nie spojrzał. – Ta sala…
– Wiem, co z tą salą! – odwrócił się do niej nagle, wpadając w stan furii. – NIE MOŻEMY GO TEŻ STRACIĆ!
Złapał za łóżko, a z drugiej strony zaraz doskoczyła stażystka. W ekspresowym tempie przenieśli się do nieużywanej sali X.
Ustawili łóżko na środku pomieszczenia. Dyrektor, jako, że był fascynatem mugoli, kazał zakupić do szpitala mugolskie aparatury. Podwładni nie byli przekonani do tego pomysłu, starając się ich nie używać, jednak ordynatorowi w tej chwili wydawało się to konieczne. Gdy podłączał różne rurki do ciała chłopaka, uprzednio zdejmując z niego zakrwawione i poszarpane ubranie, do sali wbiegł doktor Rickin, niosący eliksiry. Stephenson odetchnął z ulgą. Nagle popatrzył na uzdrowicieli.
– No i co tak stoicie? Pomóżcie mi!
Dwóch uzdrowicieli zajęło się odkażaniem rany. Trzech kolejnych ustawiło łóżko bliżej aparatury. Do Sali wpadł uzdrowiciel Jones, ciągnący ze sobą dużą walizkę z przyborami. Postawił ją przy łóżku i otworzył. Wewnątrz były najróżniejsze przedmioty – od kilku rodzajów różdżek leczniczych, poprzez noże chirurgiczne i skalpele, do maseczek i fartuchów dla uzdrowicieli. Ordynator chwycił pierwszą różdżkę zatytułowaną „Na rany otwarte”. Wrzasnął na paru kolejnych lekarzy. W Sali zapalono dodatkowe lampy i rozpoczęto operację. Wszędzie słychać było niespokojne oddechy, szczęk metalowych narzędzi, a gdzieś w oddali odgłosy stawianych kroków. Ordynator musiał co jakiś czas prosić pielęgniarkę, by przetarła mu twarz ręcznikiem, ponieważ szybko ściekający ze zdenerwowania pot zasłaniał mu pole widzenia. Nie mógł stracić tego chłopaka, nie mógł ponownie zhańbić swojego zawodu… Serce zaczęło mu szybciej bić, gdy spojrzał na ekran jednego z urządzeń. Przeniósł wzrok na pacjenta i w tej chwili czas dla niego stanął. Zauważyła to ruda stażystka, podająca uzdrowicielowi potrzebne narzędzia. Spojrzała twardo na doktora, dając mu do zrozumienia, by działał. Była tu nowa, jednak o historii poprzedniego pacjenta z Wyścigu Śmierci wiedzieli chyba wszyscy. Straszono ich tym przypadkiem.
Doktor odetchnął głęboko i powrócił do zabiegu. Niestety inni uzdrowiciele również zdołali zauważyć drastycznie pogarszający się stan chłopaka. Rozległy się ciche szlochy i wyrazy niedowierzania.
– Dość! –  warknął głośno, czując, że musi ich wesprzeć. –  Do roboty, już! Nie stracimy go!
– Nie stracimy… –  Rozległo się echem po cichym pomieszczeniu.
Każdy uzdrowiciel powrócił do wykonywanych zajęć, lecz nie dało się nie wyczuć napiętej atmosfery. Również czynności lekarzy były wykonywane bardziej nerwowo, co mogło jedynie zaszkodzić pacjentowi. Doktor co rusz spoglądał na kardiograf. Wykres, tworzony na podstawie bicia serca, ukazywał prawie ciągłą linię. Otarł swoje czoło z potu, wyrywając pielęgniarce ściereczkę. Widząc, że dotychczasowe działania nie miały zbytniego sensu, wymówił grobowym tonem:
– Rozpoczynamy defibrylację.
Starał się nie okazywać jakichkolwiek emocji. Na sali powstało spore zamieszanie. Doktor Jones poleciał po defibrylatory. Podał je ordynatorowi. Stephenson przyłożył je do klatki piersiowej chłopaka. Chwilę później jego ciałem wstrząsnął prąd. Uzdrowiciel powtórzył czynność kilka razy, jednak nie przynosiła żadnych efektów. Postarał się zachować otwarty umysł. Ponownie spojrzał na kardiograf i usłyszał tylko ciągłe piknięcie. Serce chłopaka przestało bić. Nie, to niemożliwe…
Powiódł wzrokiem po reszcie uzdrowicieli, teraz stojących w pewnym oddaleniu od zmarłego.
Nie, nie, nie…
Jeszcze raz uruchomił defibrylatory. To nie mogło się tak skończyć…
Poczuł, jak ktoś chwyta go za ramiona i odciąga od zmarłego pacjenta. Spojrzał w oczy stażystce. Dojrzał w nich jedynie współczucie i pewnego rodzaju szok. Jeszcze nie spotkała się ze śmiercią pacjentów. Przeniósł wzrok na martwego chłopaka. Blaise Zabini. Taki młody…
– Stwierdzam zgon – powiedział głośno, starannie ukrywając wszelkie emocje, jakby sam siebie chciał przekonać o śmierci pacjenta – o…
– O 13.13 – jęknęła stażystka, spojrzawszy na zegarek. Nie powstrzymywała już łez.
Dzisiaj po raz drugi koszmar stał się rzeczywistością.

________________________________________________

Witajcie kochani! Po kolejnej długiej przerwie.. ale sami rozumiecie, są wakacje, a ja praktycznie w ogóle nie siedzę w domu. Cały czas jestem na wyjazdach. Ale w między czasie udało mi się napisać dla Was trzynasty już rozdział! Mały haczyk ukryty jest w tym, że rozdział napisany jest razem z Mionką, znaną Wam teraz jako Cave Inimicum z tego oto bloga : http://dramione-historia.blogspot.com/
Zapraszam na niego serdecznie, bo dziewczyna ma prawdziwy talent i wspaniałe pomysły, chociaż jest jeszcze młodziutka! ( Mionuś nie obraź się za to XD )
Także tak, w rozdziale gościnnie swój ślad zostawiła Cave i uważam, że należą jej się ogromne gratulacje, brawa i pochwały za ten trud, jaki włożyła w napisanie tego fragmentu. Rozdział późno, ponieważ z powodu wyjazdu zarówno mojego jak i Cave, nie byłyśmy w kontakcie i dopiero teraz, gdy obie wróciłyśmy do domu, mogłyśmy skleić nasz rozdział.

Dedykacja dla: 
* kochanej Bety Dominiki, za jej kochaną osobę - buziaki! <3
* mojej wariatki Madeline, za nasze śmiechowe rozmowy na gg.:D:D Nie raz mi już humor poprawiłaś kochana! 
* Eve rosee za jej genialne i motywujące komentarze - również buziaki. ;*
* no i oczywiście kochanej Mionce, teraz już Cave Inimicum, za całokształt wariatko!

Przepraszam że się tak rozpisałam, zachęcam do komentowania i przewidywania co wydarzy się w następnym rozdziale. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę miłych wakacji! Wykorzystajcie je w pełni, bo już niestety się kończą :C
Wasza Shadii. :))